niedziela, 24 listopada 2013

Christmas is coming ...

Zbliża się powoli gwiazdka, a nie można zapomnieć o świątecznych tradycjach .....

Słuchałem już LAST CHRISTMAS, zjadłem Mandarynki i pomarańcze, oraz zobaczyłem dziś Coca-Cole ze świętym mikołajem.

Ostatnio w telewizji widziałem że będą puszczać na dniach (może już nawet puścili) KEVIN SAM W DOMU, więc w zasadzie większość świeckich rytuałów już mam za sobą. Jeszcze tylko jedno, chyba najprzyjemniejsze z tego wszystkiego i będę mógł powiedzieć że czuję "atmosferę" świąt.

Wiem, wiem .... Atmosfera świąt to swoisty eufemizm, bo już od dawna nie czuję tego szczególnego podekscytowania i nie potrafię beztrosko szczebiotać na myśl o zbliżającej się wigilii.
Ale to pewnie dla tego że jest stary, zgorzkniał i w ogóle kutwa ze mnie.
Lecz by nie było wątpliwości, przyznaje się bez bicia że co roku podejmuję próbę by jednak "atmosferę" ów poczuć zbliżyć się do czasów dzieciństwa a przynajmniej wczesnej dorosłości.

Cóż wiec mi pozostało z rzeczy przyjemnych lub ironicznych, gdy cała gama wcześniej opisanych elementów została już odfajkowana?

Film.

Ale film nie byle jaki. Film w którym można zobaczyć literacko-romantyczne wcielenie Pana Fitzwilliam'a Darcy'ego z "Dumy i Uprzedzenia", gdzie na wyżyny politycznego establishmentu wspina się ciamajdowaty Charles z "Czterech wesel i pogrzebu", filmu w którym nieprzeciętna Elizabeth Swann z "Piratów z Karaibów" nie musi walczyć z potworami ni bestiami w ludzkiej skórze a pozwala się porwać czystej miłości. To wreszcie film po którym będziemy musieli sobie odpowiedzieć na pytanie czy Rick z "Żywych Trupów" naprawdę, musi zawsze cierpieć miłości, niezależnie czy wokoło dzieje się właśnie Apokalipsa czy nie.

Więc jeśli jesteście ciekawi, co by było gdyby rzutka i bezwzględna prawniczka z "Egzorcyzmów Emilie Rose" pracowała Londyńskim biurowcu, albo interesują was alternatywne perypetie, Bryan'a Mills'a, kiedy ten nie szuka córki która została "Uprowadzona" ani nie ratuje galaktyki w masce Qui-Gon Jina, to poszperajcie w zasobach internetu lub uruchomcie swą telewizje na życzenie i delektujecie się obrazem wyjątkowym bo chyba każdemu podsuwający wątek który odnosi się do tego co przeżywa dziś lub przeżył w przeszłości.

Więc Panie i Panowie, bez zbędnych wstępów .... po prostu Love Actually :)        


Oraz, bo przecież nie może tego zabraknąć ......




    Lubie, nawet bardzo - a że komedia romantyczna? Cóż - nie zawsze można oglądać Potop, Czas Apokalipsy, Pachnidło czy Hotel Rwanda. Takie filmy również mam u siebie na półce :)

Miłego oglądania, ... w sumie czegokolwiek co tylko poprawie wam humor i sprawia że jeszcze trochę możecie polecieć na najwyższych obrotach i z większą wyrozumiałością będziecie patrzeć na otaczających was ludzi czy to w przestrzeni zawodowej, osobistej, czy publicznej.

Pewnie każdy ma jakiś taki film co jak go obejrzy to się od razu uśmiecha i jakoś mu tak lżej .. byleby nie przedawkować bo się załączy odruch wymiotny.

niedziela, 20 października 2013

"Odkrycie" .... Nowe New Romantic .... w XXI wieku :)

Zabawa w rekonstrukcje historyczną przyzwyczaja że pojęcie "odkrycie" jest mocno subiektywne a nawet a w sobie jakąś ironiczna nutę.

No bo jak ODKRYĆ coś nowego w studniach nad, powiedzmy XIII wiecznym Mazowszem w zakresie uzbrojenia. Można się co najwyżej dowiedzie czegoś co zapomniano lub ponownie wydobyć na światło dzienne jakiś fakt lub wiedzę tyczącą się pewnych aspektów dotyczących przedmiotów kultury materialnej.

I tak właśnie mam z muzyką. 

Szalenie rzadko jestem jednym z ludzi którzy "odkrywają" jakoś muzykę - zespół czy gatunek, dla szerszej publiczności. Raczej, trafia ona do mnie jak ubrania, ... modne dwa sezony temu a kiedy już się opatrzyły wszystkim interesującym się modą osobą, to wtedy dla mnie przychodzi czas oświecenia tą zupełnie nową, nowością.
Przedstawiam jednak poniżej moje niedawne "odkrycie" (dzięki Marcinie ^_^ ).

Super Girl & Romantic Boys




Myślę że byłaby przy tym nie licha impreza.

Bądźcie otwarci na nowe rzeczy- gdyby nie one, zamiast iść od przodu stalibyśmy w miejscu i żyli coraz bardziej wyblakłymi wspomnieniami. To nowe wrażenia wzbogacają wspomnienia o nowy punkt widzenia i nowe wartości, które są w nic ukryte.

Playlista na YouTube ... Smacznego

A wy coś ostatnio odkryliście ?

czwartek, 17 października 2013

The Beatles się nie znają .....Miłość .... ale czyś trzeba smarować chleb.

Im jestem starszy tym częściej łapie się na tym że w oglądanym filmie, lub serialu odnajduje zapożyczenia lub nawiązania, czy chociażby uderzające podobieństwa.

Takie życie - wszystko już gdzieś było lub ktoś się na kimś wzoruje.
A jednak wciąż bywam zaskakiwany (oczywiście pozytywnie) tym, jak reżyser czy scenarzysta kolejnego obrazu z niby już wyeksploatowanego gatunku, przedstawia prozaiczne, codzienne problemy w sposób uniwersalny czy też porusza sprawy o których często się zwyczajnie nie mówi.

Takie oto zaskoczenie spotkało mnie nie tak dawno gdy razem z moją połowicą, raczyłem się świeżą w naszej filmotece pozycją, pt. "Daje nam rok"..
Niby kino brytyjskie, z kilkoma amerykańskimi aktorami, niby komedia romantyczna których jest już tak wiele, że nie sposób zliczyć, niby co więcej można powiedzieć o dwójce ludzi?
Jak się okazuje - można.

Trochę inaczej, z innym akcentem i z ciut innego punktem widzenia.
Bo nie zawsze jest idyllicznie, a wcześniej czy później wielka miłość zderzy się z codziennością i nadejdzie czas na skonfrontowanie się dotychczasowym obrazem drugiej osoby. Opuszczanie deski, wynoszenie śmieci, chrapanie lub specyficzne poczucie humory, potrafi zatruć największą sielankę. Miłość, chociażby i wielka i bezbrzeżna - może zwyczajnie nie wystarczyć.

"Daje nam Rok" to komedia romantyczna która zdecydowanie bardziej idzie w stronę komedii niż romantyzmu. Portrety kilku par na różnych etapach związków pokazują niezły przekrój tak przez związki jak i przez plejadę charakterów, które się na te związki składają - potrzeby, wartości, cele czy marzenia. To wszystko ma ogromne znaczenie i często w "romantycznym porywie serce" zapominamy o tym, albo też zwyczajnie pamiętać nie chcemy.

 Widzimy najróżniejsze stereotypy, jak chociażby najlepszy przyjaciel jednego z bohaterów, który brakiem taktu i wyczucia, oraz niedbałym podejściem do kwestii osobistych i intymnych, wprawia w zakłopotanie wszystkich którzy mają z nim kontakt oraz psuje najbardziej wyjątkowe chwile swoimi "niewinnymi" żartami i komentarzami. Stronę kobiecą również reprezentuje kilka soczystych postaci, w których niewątpliwie spora część płci brzydkiej, odnajdzie swoje, byłe, obecne lub niedoszłe partnerki ... albo chociaż znajome. Ja kilka niemal natychmiast bezbłędnie zaklasyfikowałem :)

Jeśli jesteście, byliście już, lub planujecie wejść w związek - obejrzyjcie. Najlepiej z drugą połówką. Jej reakcje mogą wam powiedzieć bardzo wiele o was samych. Taka wiedza jest zdecydowanie bezcenna.


No i trailer ....

środa, 16 października 2013

Zona, ... Zona wszędzie... zwariowało, oszalało - moje serce

Minęło już trochę czasu odkąd ukazał się "Ołowiany świt" - debiut literacki Michała Gołkowskiego.
Nie wiem czy autor, wydawcy a nawet zagorzali fani S.T.A.L.K.E.R.skiego świata, przewidywali jakie zainteresowanie i ferment wywoła pojawienie się pierwszej polskiej książki która odwołuje się do realiów ZONY.

Wiele osób zalazło swoje nowe zainteresowanie lub wykrystalizowało te które do tej pory trudne były do określenia w jakieś bardziej szczegółowe ramy.
Sam klimat postapokalipsy od wielu lat cieszy się coraz większym zainteresowaniem i nie będę ukrywał że znajduje również jeden z ważniejszych punktów moich osobistych zainteresowań - tak w zakresie literatury jak i filmu

Jakie było jednak moje zaskoczenie kiedy okryłem niedawno że ZONA jest wszędzie .... nawet tam gdzie byśmy się jej nie spodziewali. No bo, ...hej, ale w książce z gatunku .... Fantasy ??
A tu proszę - taka mała siurpryza, jak mawiali w Polsce jeszcze w latach osiemdziesiątych. I to u nie byle kogo bo u mojego osobistego idola oraz wspaniałego twórcę epickości, Feliksa Kres.

Jego KSIĘGA CAŁOŚCI, jest dla mnie najlepszą serią jaką do tej pory było mi dane przeczytać - każda z książek tworzących serie można brać do ręki, jako autonomiczną powieść, aczkolwiek mnie najbardziej zawsze cieszyły związki między kolejnymi tomami sagi i odwołania do wcześniejszych historii lub zdarzeń - czasem mniej, czasem bardziej subtelnych.

ZONA u kresa istnieje i powiedziałbym - ma się całkiem dobrze. Tu się cofnie, tam wyjdzie po za granice - tu zwiększy swoją intensywność oddziaływania na rzeczywistość, tam da jaką anomalie, a jeszcze jak się będzie grzecznym to można znaleźć fajny "porzucony przedmiot" - coś na kształt artefaktów. Dla każdego coś miłego. Są i tajemniczy mieszkańcy tej ziemi, ale nie chcę wchodzić w szczegóły aby nie pozbawić was przyjemności samodzielnego zgłębiania Szereru i ziem (oraz wód) do niego przylegających.

Kres pokazuje że fantasy bez magii i elfów oraz smoków może istnieć i wgniatać w fotel.

Jeśliś więc S*T*A*L*K*E*R*E*M to ruszaj, by pod niebem Szerni, pośród Bezmiarów, na styku Aleru lub po prostu Złym Kraju, odnaleźć swoje miejsce ..... a jeśli jeszcze bliskie twemu sercu jest garść rycerskiej epiki, bądź żołnierskich zmagań, to Ja się pytam .... Co ty tu jeszcze robisz ??!!??

Księga Całości

Feliks W. Kres

- Północna Granica
- Król Bezmiarów
- Grombelardzka Legenda
- Pani Dobrego Znaku
- Porzucone Królestwo
-Tarcze Szerni (tom 1 i 2)

Jak sami widzicie ... nie jest tego dużo a zabawa przednia .... a tak na zakończenie dodam tylko że osobiście mam największą słabość do Pani Dobrego Znaku .... bo jest rycerska , epicka i cholernie życiowa.

Na zachętę, nowa i stara okładka (w wersji nowszej mój ulubiony tom rozbito na dwie części :(  )



Jak byście mieli jakąś ciekawą i wciągająca , niczym piaski Sahary serie, to dawajcie .... lubię tak bardzo krótkie, jak i wyjątkowo obszerne formy literackie.

poniedziałek, 14 października 2013

Ułani ... niby klasycznie, a jednak nie do końca.

Smocza Kompania to nie temat na post. To temat na porządny tom encyklopedii PWN.

W łonie tej prastarej drużyny, wiele wybitnych jednostek przyszło na świat rekonstruktorski.
A jednym z bardziej znanych jest niewątpliwie Michał Drzewiecki, zwany Drzeiwakiem lub Panem Lezyselem.

Kto nie widział jego obrazu DANO TEMU W IŁŻY, ten nie wie jak wiele można osiągnąć z grupą szalonych i nie do końca trzeźwych ludzi w warunkach filmowych. Kto nie miał przed oczami, GNIEWU HUSARII, ten mało wie o tym jak wyjątkowy potencjał filmowy ma ta formacja w obecnym kinie.

Oto jednak na horyzoncie widać już proporczyki UŁANÓW którzy weszli w skład Wielkiej Armii Napoleona Bonapartego i ruszają po chwałę i bogactwo.

Niniejszym więc przedstawiam .... UŁANÓW, produkcji Crusader Films.



A dla tych co innych obrazów Pana Lezysela i spółki, nie widzieli, podsyłam bezpośrednie odnośniki.

Gniew Husarii 


No i oczywiście, perła w koronie i klejnot rodowy Smoczej Kompani ...... DTwI



Miłego oglądania.

Bałagan w "szufladzie".....

Nigdy nie byłem jakoś specjalnie, dobrze zorganizowany. Mój bałagan i to co się z nim wiąże nie jest jednak jakimś specjalnym wyróżnikiem z pośród grupy mężczyzn w mojej grupie klasowo-wiekowej. Ot, zwykły męski nieporządek.
Dziebor się nie liczy - to nie ludzkie aby wszystko składać w kostkę. Odrzucam to.
Ostatnio jednak w związku z pewnym planem remontowo-budowlanym w naszym mieszkaniu, nasilił się pierdzielnik - i to wszędzie, od łazienko, przez nasz pokój po salon i kuchnie. I tu dokonałem zaskakującego odkrycia, i to z grupy tych wyjątkowo poruszających ....

Nieraz nie porusza nas ogrom naszych błędów i nie przekonuje słowo innych ludzi o tym co robimy źle, aż sami spójrzmy na siebie i nasze postępowanie szerzej i uchwycimy siebie jako część całości.
Nauczmy się widzieć więcej i szerzej.
Otwórzmy się na to co widzą inni.

Moja bałaganiarska natura jest faktem, a dzięki temu blogowi stała się faktem udokumentowanym (chociaż właściwie o Nieudokumentowanie się tu głownie rozchodzi).
Blog ten stworzyłem po to aby uporządkować to i owo, oraz wyłuskać co cenniejsze kwestie czy też niektórym myślą nie pozwolić umknąć. Nawet dobrze mi szło przez pewien czas ale potem moja "natura" zaczęła niczym wilkołactwo podczas pełni księżyca, wyrywać się na swobodę.
Z początku starałem się nie widzieć całości - przekonany że oto, "już za chwilę" , "już za moment" .... ale to się nigdy przecież tak nie dzieje.
Razem z odstawka bloga odstawiłem kilka innych aktywności, niby w celu oszczędzania czasu i energii własnej oraz dbania o środowisko domowe. Oszczędność i ograniczenie rozpasania jako najszybszy krok do poprawy własnego stanu posiadania.
Tu jednak ku mojemu zaskoczeniu wcale mój stan posiadanie nie zwiększył się znacząco. Co prawda z początku było trochę lepiej, ale generalnie zmiany raczej nikłe wobec oczekiwań i założeń. Czasami ktoś z osób mi bliskich, wtajemniczony w meandry mojego sposoby myślenia, sugerował że to chyba zbyt pochopnie i pośpieszne podjęte decyzje, oraz iż ich skutek może się okazać odwrotny do zaplanowanego. Bagatelizowałem te "dobre rady", trwając w przekonaniu że kto jak kto, ale Ja jestem specem od ... mojej sytuacji i tego co dla mnie najlepsze.
Powiedzmy że trochę się pomyliłem, a niektórzy mieli trochę racji :)
Blog natomiast stał się symbolem tego jak nie najgorsze intencje przegrały z pragmatyką i prostymi ludzkimi mechanizmami.

Odkładając coś na przyszłość i warunkując to bardzo szczegółowo tym "co się musi wydarzyć, aby ..." pozbawiłem się różnorodności która mnie napędza i pozwala funkcjonować,  .... nie wiem czy dobrze, ale na pewno, lepiej niż teraz.
Dlatego, w tej chwili dokładam sobie roboty, aby poprawić organizację i zwiększyć ilość wolnego czasu.
Brzmi idiotycznie, ale ... kurcze, działa.

Nie czekajmy aż inni zachcą nam pomóc widząc nasze błędy. Puki czas, spójrzmy na siebie i nasze postępowanie szerzej i uchwycimy siebie jako część całości.
Nauczmy się widzieć więcej i szerzej.
Otwórzmy się na to co widzą inni.

Od kilku dni się "ruszam" .... i widzę jak bardzo mi tego brakowało.

piątek, 21 czerwca 2013

Możliwości i szanse ... oraz opatrzność

Niewidzialna ręka opatrzności istnieje - na serio.

To nasze decyzje, wybory i ich konsekwencje. Nie tylko nasze oczywiście, ale jesteśmy częścią wielkiej układanki. Fajnie pokazuje to film "Efekt Motyla". Nie każde zdarzenie może zmienić nasze życie, ale każde ma na nie wpływ. Wpływ którego czasami nie widzimy, a często nie doceniamy.

Lubie od czasu, do czasu poprzeglądać w pracy lub w drodze do niej gazetę codzienna METRO. Książki czytam na tyle często, że z powodu braku czasu zaczynam nie nadążać za  bieżącymi wydarzeniami, a w Metrze moje radyjko nie ma zasięgu , więc ... gazeta Metro.
Oczywiście horoskop również jest ważny, ale to chyba wie każdy.

Czytając w któreś majowe popołudnie, podczas przerwy w pracy ^_^ właśnie pożyczone od koleżanki Metro, oglądałem wszystko co zostało wydrukowane - po kolei, wieści ze świata, ogłoszeń lokalnych, wydarzeń sportowych aż po reklamy.

Natknąłem się wtedy na jeden z często widywanych przeze mnie, ale i pewnie przez was również w rożnych miejscach, anons i że w ramach programu dofinansowanego z UE może wziąć udział w świetnym szkoleniu które ... ( i tu ochy i ach oraz adres mailowy i WWW). Wiecie - ogłoszenia jakich wiele, ale że tematyka ciekawa to postanowiłem sprawdzić.

Ku mojemu zaskoczeniu ogłoszenie wydało mi się, po odwiedzeniu strony podanej jako źródło szczegółowych informacji, ciut spóźnione, bowiem zgodnie z harmonogramem realizowanych szkoleń już się w zasadzie wszystkie terminy zakończyły lub były w toku, a to oznaczało że realizacja ambitnie zapowiadającego się projektu, AKADEMIA TRENERÓW, który to projekt miał podnieść moje kompetencje trenerskie i pomóc w lepszej pracy, właśnie wyśliznęła mi się z ręki. I znowu, mogłem odpuścić bo przecież czarno na białym widzę że pociąg zgodnie z rozkładam już jedzie, wiec po co jechać na dworzec.

Na szczęście metafora kolejowa dobrze oddaje moja sytuacje - bowiem czasami, niezwykle rzadko pociąg spóźnia się razem z nami.

Dzięki zbiegowi okoliczności (lecz czy tylko dla tego?) zdołałem nie tylko przejść proces rekrutacyjny ale również bardzo szybko rozpocząć realizacje tego kilku miesięcznego procesu szkoleniowego który rozciągnięty w czasie, daje okazje nie tylko do zdobycia wiedzy i umiejętności, ale również do przećwiczenia ich w praktyce i wdrożenia oraz analizy w swojej pracy i zakresie zadań.

Kiedy siedziałem w samochodzie wiozącej mnie na miejsce zjazdu przyjaciółki (gdyby nie ona na pewno bym nie zdążył,) zastanawiałem się jak wiele miałem szczęścia i w ogóle jaka to fartowna gwiazda nade mną czuwała. Dziś jednak myślę sobie, że szczęście to tak naprawdę odwaga wykorzystanie okoliczności  i szans które stawia na naszej drodze życie. To truizm, ale od tego jak je rozegramy zależy właśnie jak te "momenty" zapiszą się w naszym życiu. Czy jako kolejne mijane zdarzenie czy też punkt zwrotny w realizacji marzeń.

Dlatego ... ruszcie dupy !!! Samo się nie zrobi ... chociaż byłoby super.

środa, 19 czerwca 2013

Czy pisać każdy może?

Gdyby sparafrazować piosenkę Jerzego Sz., odpowiedź na to pytanie byłaby oczywista. Pisać może każdy. Nie każdy musi to potem czytać, ale z pewnością pisanie jest tą formą wolności która przynależy każdemu z nas - no chyba że nie kształciliśmy się w przenoszeniu myśli na papier przy użyciu alfabetu. Ale to już inna sprawa ... .

Np. Ja. Piszę bo lubię - dłuższe formy literackie mi nie wychodzą a też nie jestem na tyle sumienny, przynajmniej w tym momencie mojego życia by coś równie wyjątkowego popełnić, ale w przyszłości może pójdę za przykładem innych i będę się starał nadać bardziej czytelny kształt swoim przemyśleniom, przy jednoczesnym zdobyciu fortuny i sławy.

Co? Za bardzo mnie poniosło ...hm ??

Tak sobie ostatnio myślę na podstawie wizyty na spotkaniu autorskim kolegi i jednocześnie po przeczytaniu i wysłuchaniu, oraz obejrzeniu kilku wywiadów z różnymi twórcami, autorami i pisarzami, że kręte bywają drogi prowadzące do celu. Część z nich faktycznie od dawna, wręcz szczenięcych lat pisała, tworzyła, szlifowała swoje umiejętności, była przy tym zdeterminowana i wiedziała co chce osiągnąć - ale spora większość podchodzi do pisanie jako do jednego ze swoich zainteresowań - ani najbardziej wciągające, ani najciekawszego. Ot - jedno z wielu.

Po latach jednak to ich własnie nazwiska witają nas gdy otwieramy podwoje księgarni i szukamy interesującego tytułu . I znowu, czasem to grafomania i przerost formy nad treścią, ale nie rzadko własnie pewne luźne podejście sprawia, że poruszane przez nich tematy są ukazywane w sposób świeży i ciekawy, nawet w dziedzinach uznanych za wyeksploatowane i przewidywalne co do formy i treści.

Oczywiście znajdą się puryści, którzy zaczną sarkać iż w zalewie tandety i szumu coraz trudniej o interesujące i ciekawe oraz wartościowe pozycje literackie, ale czyż dobra jakość nie wybroni się tu sama? Mody, trendy i marketing są ważne, ale jak dla mnie, to co ciekawe - przetrwa próbę czasu i obroni się jakością - a chyba lepiej nurzać się w tysiącach książek i wybrać co setną, niźli miałoby się okazać że cenne słowa, mądrego człowieka nie zostały nigdy spisane gdyż "nie spełniał on warunków" lub "nie warto więcej wydawać - i tak jest dużo".

Dlatego piszcie - jak najdłużej, zawilej i nawet tylko dla siebie. Jeśli lubicie i daje wam to radość, to nie liczy się nic innego.

A rozgoryczeni frustraci którzy będą was chcieli zgnoić znajdą się zawsze, wedle starej maksymy "jak ktoś chce uderzyć to zawsze znajdzie kij".

Nie wiem dlaczego ale podczas tworzenia tego wpisu, miałem w głowie ten kawałek.

Marek Grechuta - W dzikie wino zaplątani ...


wtorek, 18 czerwca 2013

Odpoczynek ...

Pozwolicie, że odniosę się do zeszłego miesiąca?

Rzeczywistość przynosi nam czasem rozczarowania. Bo jak inaczej powiedzieć o minionej majówce, która - chociaż obiecująco się rozpoczęła - ogólny przebieg miała średnio zadowalający. Tym ważniejsze jest aby taki czas, który był często zaplanowany jako jedyna prywatne chwila oddechu, wykorzystać jak najlepiej.

Od momentu gdy moja podstawowa komórka rodzinna, zaczęła się powiększać liczebnie, mój czas na hobbystyczne aktywności malał wprost proporcjonalnie, a fundusze, które na ten cel mogłem przeznaczyć i którymi swobodnie mogłem dysponować, kurczyły się jeszcze szybciej.

Dlatego tak ważne stało się dla mnie, aby wybierać ty wyjazdy czy inicjatywy które dają jak najwięcej korzyści - nie tylko finansowych, bo o to coraz trudniej, ale głównie tych wszystkich wartości dodanych.

Tak oto, zawężając spektrum swoich hobbystycznych aktywności, postanowiłem wybrać się w ostatni weekend kwietnia (czyli w sumie jeszcze przed właściwą "majówką") na Turniej Rycerski do Czerska. Wybór akurat tej imprezy wiąże się głównie z jej dostępnością i formułą. Pod warszawska miejscowość z niezłym dojazdem, a przy tym kilkudniowa impreza w gronie dobrze znanych osób, acz zasilana stale "świeżą krwią".

Kiedyś jeździłem do Iłży (na poprzedniczkę Czerskiego turnieju) razem z żoną - ta jednak z biegiem czasu, zrezygnowała z aktywnego udziału w całej zabawie i jedynie sporadycznie angażuje się w niektóre wydarzenia. Ja jednak, mimo przeciwności losu i niekorzystnym zbiegom okoliczności, staram się regularnie jeździć do Czerska, gdyż na dobrą sprawę jest to na dzień dzisiejszy mój jedyny ... urlop.

Tylko mój. Prywatny, własny, zarządzany tylko przeze mnie. Realizuje na nim własne plany i chociaż jestem częścią większej grupy, to jednak bardzo dużo zostaje w mojej decyzji. Np, to w jakich elementach imprezy będę brał czynny udział, a w jakich będę się ograniczał do uczestnictwa jako widz, czy z goła odpuszczę sobie udział w ogóle.
Jednak skłamałbym mówiąc że ten jedyny w roku wyjazd, który mogę spędzić wedle własnego upodobania to jedynie czas fizycznego odpoczynku czy możliwość wyspania się, albo narąbania ze znajomymi, bo przecież kto mi zabroni czy jakie mogą być konsekwencje.

Im jestem starszy - tym baczniej zwracam uwagę na tę najbardziej nieuchwytną i nie mierzalna chyba kwestie, jaką jest :atmosfera" podczas takich wydarzeń. Dzięki niej, ten czas odpoczynku i regeneracji sił, staje się często aktywatorem zmian, lub źródłem inspiracji dla rzeczy, często w ogóle nie związanych z rekonstrukcją. Ludzie, miejsce, czas i swoboda - tak niewiele, a tak trudno pogodzić wszystkie te czynniki na co dzień. Bo przecież mógłbym pojechać gdzieś bliżej. Wynająć domek na weekend (koszty pewnie podobne co całego wyjazdu do Czerska) i spać oraz nic nie robić. Mógłbym - na pewno. A jednak, to za mało.

Czy to znaczy że moje majówki są idealne? Nie - zdecydowanie nie jednokrotnie rozczarowywałem się, przez zbyt rozbudowane oczekiwania wobec tego czy innego wydarzenia w którym brałem udział. I może tu tkwi sekret że od pewnego czasu, ja już niczego nie oczekuję. Przyjmuję wszystko takim jakim jest i staram się do tego dopasowywać by jak najmniejszym oporem iść dalej - minimalizuje sytuacje konfliktowe by pełniej czerpać z tego co pojawia się na mojej drodze. Nie wiem czy dobre, albo najlepsze, ale u mnie się sprawdza.

Jest jednak coś jeszcze.

To coś co odkryłem stosunkowo dawno, ale wciąż na nowo sobie o tym przypominam przy różnych okazjach.
Potrzebuje kontaktu z innymi ludźmi , aby funkcjonować i być szczęśliwy. Nie potrafię odciąć się od znajomych i dalszej rodziny (chociaż ta druga grupa rzadko mnie motywuje do zwiększenia mojej aktywności względem ich). Dają mi inne punkty widzenia, zbiór doświadczeń które mogę porównywać i na ich podstawie czynić własne plany. Ale też przypominają mi czasami gdy z nimi jestem - że, może być lepiej. Tylko trzeba chcieć wykorzystać okazje. A pewnego dnia, coś co uznamy za dar losu i co może odmieni nasze życie, będzie tak naprawdę odległą konsekwencją lub skutkiem, naszych przeszłych decyzji i wyborów.
Bo czym jest "zrządzenie losu" jak nie, takim właśnie skutkiem tego co zrobiliśmy kiedyś i wyborów podjętych w przeszłości. Wyborów które zaczęły żyć własnym życiem.

Ten wpis jest, ogólnikowy, nudny i bez składu - ale jest w nim coś co bardzo mocno chciałem zapamiętać i co w bardzo pokrętny i niejednoznaczny sposób, jest od pewnego czasu, moim ogromnym zasobem z którego czerpie ile tylko się da.

niedziela, 2 czerwca 2013

Dłuższa przerwa ...

A wiec stało się.

Doszedłem do punktu w którym nie mam możliwości wyskrobać trzydziestu kilku minut spokoju aby coś napisać.
Sam znalazłem się w tym punkcie, niemalże na własne życzenie. Daje o sobie znać, chęć unikania konfliktów oraz nie podejmowanie walk których wynik jest niepewny. Efekt - mało czasu dla siebie, zmęczenie materiału a i tak nie usłyszę nawet słowa "może być" jako informacje zwrotną po wykonanej robocie.
Ale ... dzięki temu udało mi się zweryfikować kilka hipotez oraz sprawdzić, co się stanie "jeśli".

Wyniki są obiecujące, więcej już niedługo. Bo i pojawił mi się dobry duszek który pomoże w zagospodarowani grafiku i konsolidacji zadań.

A dzisiejsza muzyka jest zupełnie od czapy wobec treści, chociaż można by się doszukać pewnych wspólnych kwestii ... ale, ostatnio znów mi się przypomniała.


Wiec, ... cała naprzód ku nowej przygodzie :)

poniedziałek, 20 maja 2013

Dzieje się, oj dzieje ...


W pośpiechu, na jednej nóżce i roboczo - bo czasu mało a roboty w huk.

Złapałem wiatr w żagle. Jest to wiatr zmian i okazji do wykorzystania. Nie wiem jak długo mnie on będzie niósł, ale nie wątpliwie, muszę go wykorzystać, bo trudno określić kiedy taka okazja znowu się powtórzy.

A z tymi okazjami to dziwna sprawa - niby szukamy sposobów aby było nam lepiej, wyglądamy na horyzoncie możliwości poprawienia swej sytuacji (mówię tu bardzo ogólnie, maja na myśli przeróżne sprawy i obszary naszego życia),  a nieraz prawie mijamy ogromne okazje, wręcz wyjątkowe korzyści, tylko że ... jak raz tam akurat byśmy ich nie szukali bo "myśleliśmy, że tam pewnie nic ciekawego nie będzie" , a tu niespodzianka.

Jak do tej pory absorbowała mnie jedynie proza sytuacji bieżących, tak teraz mam wysyp okazji i szans wszelkiego rodzaju - nic tylko bujać się do roboty.

Co zresztą czynię, czym prędzej.

A, na koniec coś co mi dziś, niespodziewanie pomogło i wprawiło w dobry rezonans.

                                          

niedziela, 12 maja 2013

Czytanie - nie obiektywnym okiem amatora ...

Jestem niepoprawnym fanem Pilipiuka. Jak coś wyda - to ja to czytam. Nie koniecznie natychmiast, nie koniecznie w formie papierowej, ale staram się aby wcześniej, czy później - taka właśnie forma stała się moją własności. Oznacza to że nie jestem specjalnie obiektywny ani krytyczny, ale ... Wampir z M3 może czasami spotkać Szewca z Lichtenrade, a ja takie właśnie spotkanie przeżyłem.


Do WAMPIRA Z M3 podszedłem ze sporą rezerwą, gdyż wcześniej przeczytałem kilka recenzji, które w były na tyle rozbieżne, że trudno było mi ocenić czy warto poświęcać czas na tę pozycje. Już sam tytuł zdradza obszar zainteresowań autora i myśl przewodnią, na której opierać się będzie opowieść. Umieszczenie całej historii w latach osiemdziesiątych, minionego wieku jest zabiegiem ciekawym gdyż pozwala przenieść się do czasów, dla niektórych czytelników będących wspomnieniem dzieciństwa, a dla innych opowieścią z zamierzchłej przeszłości. 
Opisy Starej Pragi i jej mieszkańców, oraz przemieszanie prozy życia z legendami epoki PRL’u stanowi ciekawa mieszankę. Mimo tego, że bardzo lubię twórczość Andrzeja Pilipiuka, tak książka nie zapadnie mi jakoś głęboko w pamięci. Jest napisana dosyć spójnie i niewątpliwie, jak dla mnie stanowiła przyjemną odmianę po czytaniu w podróży gazet i czasopism. Tym nie mniej, raczej nie zasili w najbliższym czasie mojego domowego księgozbioru. Fajne czytadło, ale bez przesady – wielki plus za szybkość przeczytanie, oraz za to, że przedstawienia miejsca i ludzi, którzy odchodzą w niepamięć a stanowią ważny element tożsamości takich miast jak warszawa. Jeśli bardzo lubicie autora, jesteście fanami Warszawy i jej historii, albo macie zbyt wiele czasu i nie wiecie, co z nim zrobić … polecam. 

Inaczej sprawa się ma w przypadku SZEWCA Z LICHTENRADE. Reklamy w metrze i na portalach księgarskich lub czytelniczych, już od dawna uprzedzały, że niedługo pojawi się kolejny zbiór opowiadań. Poprzednie zbiory wypadały różnie – w każdym było kilka historii, które trafiały do mnie bardziej, a cześć niespecjalnie mnie poruszała. Nie inaczej było i tym razem. Miałem duże oczekiwania, które jednak i tak ograniczyło przeczytanie, APARATUSA, który jednak mnie rozczarował - jako całość - chociaż oczywiście miał kilka zaskakujących zwrotów akcji czy niespodziewanych wyjaśnień zgłębianych zagadek.Wracając jednak do SZEWCA, to muszę powiedzieć, że zwłaszcza tytułowe opowiadanie przypadło mi do gustu - pozostałe natomiast mniej lub bardziej, ale trzymają założony przeze mnie poziom. 



Warto było wydać te trzydzieści sześć złotych na zbiorek A. Pilipiuka, bo wchodzi do głowy łatwo a kilka rzeczy z zakresu historii i kultury z chęcią zagłębie na indywidualnych poszukiwaniach w księgozbiorze (najpierw własnym, a potem bibliotecznym). Przy okazji dodam, że postacie, które pojawiły się obok Skórzewskiego, czyli Storm i Olszanowski, wciąż pokazują nam więcej i więcej ze swego życia. Tak zawodowego jak i osobistego.


To na tyle – teraz czas na kolejne książki, oraz – co niestety nie przedstawia się optymistycznie w najbliższym planie realizacyjnym – filmy, których już spora kolekcja uzbierała się na DVD.


Uf. Trzeba się spiąć i zrealizować plan.


Mam nadzieje, że po tych wypocinach powyżej zerkniecie przychylniejszym okiem na obie książki wszak każda ma swoje plusy i zalety uzależnione jednak od właściwej chwili, w jakiej zostanie użyta. Nie żałuję, że którąkolwiek z nich przeczytałem. Jedna nawet znalazła miejsce na mojej półce.

piątek, 10 maja 2013

Nawrócony czytelnik ...


Od pewnego czasu staram się nadrabiać, czynione latami zaległości i czytać tak wiele jak to tylko możliwe.
Przyznam się wam, że odkąd poszedłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej, czytanie mnie po prostu nużyło. Nie widziałem w nim ani nic ciekawego ani tym bardziej mogącego przynieść mi konkretne korzyści.
Niechęć do zgłębiania podręczników szkolnych, przeniosłem płynnie na lektury, z których już tylko krok był do rozciągnięcia mej czytelniczej awersji na cały świat słowa pisanego i drukowanego.

Szczęśliwie, było coś, co pozwoliło mi zachować jako taki kontakt ze światem wydawniczym i co od najmłodszych lat z wielkim zapałem i chęcią pochłaniałem – komiksy.

Pierwsze zeszyty były typowe dla lat mojego dzieciństwa i mojego pokolenia – początek lat osiemdziesiątych to niepodzielne królestwo Tytusa, Kajka i Kokosza, Thorgala, oraz
komiksów, wydawanych przez pismo Fantastyka oraz wielu pomniejszych, często pojedynczych historii jedno zeszytowych lub krótkich np. historycznych, serii.

Moi rodzice patrzyli z rozczarowaniem, na fakt, iż zamiast Sienkiewicza, Brzechwy czy chociaż Tuwima, wlepiam wzrok w obrazki okraszone skąpymi w ich ocenie, dialogami czy opisami. Szkoda, że nie mogłem im wtedy powiedzieć, żeby sienie martwili, bo kiedyś nadrobię – lub przynajmniej dołożę wszelkich starań, by nadrobić – wszelkie czytelnicze zaległości.
Na szczęście gdzieś na finiszu liceum, zacząłem poznawać osoby, które czyniły z indywidualnego czytelnictwa nie tylko zaletę, ale i powód do dumy a nawet sposób wyróżnienia się w grupie rówieśniczej. Niemal z dnia na dzień zauważyłem, że czytać warto bo to się opłaca i jest modnie. Może to nie specjalnie adekwatne słowo, ale tak to teraz czuję, a wtedy … po prostu chciałem być lubiany, więc rozpocząłem pierwsze spotkania z książką. Na własna rękę. Niestety – lata zaniedbań i ignorancji przełożyły się na elementarne braki w wiadomościach, CO i KOGO się czyta. Niby istnieje lista lektur, ale jakoś wydawało mi się, że to, co się na niej znajduje to straszne nudziarstwo i zwyczajna chała, mająca nie wiadomo, co na celu – teraz bym powiedział, martyrologia i propaganda – wtedy, słowa te nie były mi do końca znane, jeśli chodzi o dokładne ich znaczenie oraz zastosowanie. Cóż począć -każdy błądzi.

Znowu pomogły mi znajomości i wcześniejsze doświadczenia z komiksami – naturalnym wyborem została fantastyka. Na początek, delikatnie – Wiedźmin. A potem już poszło. Wiele. Bardzo wiele książek, przeszło przez moje ręce. Od naukowych (kupowanych z własnej potrzeby zdobycia wiedzy) przez wszelakiej maści poradniki, do beletrystyki przeróżnych gatunków i nurtów. Nie zawsze czytam wydania papierowe – niejednokrotnie, najpierw zaglądam do wersji elektronicznej, a gdy mnie zaciekawi, sięgam po klasyczną formę. Powoli również kolekcjonuje swoją biblioteczkę, wierny pierwszym fascynacją.

Skłamałbym jednak, że komiksy porzuciłem na rzecz książek i zapomniałem o nich. Nic z tych rzeczy. Razem z wprowadzeniem do czytelniczej diety, nowych autorów i tytułów, moje gusta zaczęły ewoluować również w zakresie doboru pozycji komiksowych. Chętniej sięgam po dłuższe serie – większą uwagę przywiązuje do historii zawartej w poszczególnych tytułach, jednak nadal nabywam albumy, które zakupiłem głównie dla wartości graficznych. Oczywiście mam klasyki, które nigdy się dla mnie nie zestarzeją, ale coraz bardziej wybrednie decyduje się na zakup kolejnych albumów – ceny stanowią poważne ograniczenie, ale również pomogły mi na nowo dokonać ocen niektórych pozycji z moje zbioru.
Część pożegnałem bez żalu, a inne z pewnym smutkiem, bo wiele wspomnień wiązało się z niektórymi wydaniami. Było minęło.

A dziś?
Obydwa nurty czytelnictwa, uzupełniają się we mnie. Komiks i książka.

I tylko zastanawiam się jak zrobić, by moi synowie skrócili trochę drogę do fascynującego świata książek. Aby nie czekali tak długo jak Ja, na zapoznanie się historiami rozpalającymi wyobraźnie i przyczyniających się do niesamowitych pomysłów rodzących się w głowie razem każdym kolejnym rozdziałem.

Pomysłów mam wiele – które wybrać i jak wprowadzić je w życie … to temat na zupełnie inny wpis.

A tak na marginesie … i z innej beczki.

Mam egoistyczne i samolubne marzenie. Chciałbym mieć kiedyś pokój biblioteczny – taką miniaturową czytelnię. Zbieram nawet różne zdjęcia i koncepcje aranżacji. Może kiedyś, jakoś … 

wtorek, 7 maja 2013

Głębokie południe ....

Wiem że tytuł jest dwuznaczny co najmniej, ale taki ma być ...

Nadmieniłem już nie raz że fascynuje mnie południe stanów zjednoczonych. Może nie jestem obywatelem Dixie, ale niewątpliwie tamtejszy styl życia jest mi bliski i czuję głęboką tęsknotę za tym utraconym krajem, który odmieniła klęska Roberta E. Lee.

Ale bez smętów.

Wracając niedawno z urlopowego wyjazdu, słuchaliśmy w samochodzie różnych rytmów z szeroko pojętego południa. Od Nowego Meksyku i Texasu, po dorzecze Missisipi i bagna Florydy. Tak mną to zakręciło, że wyszukałem małe co nieco i ... teraz słucham zapętlonej play listy.

Wybrałem utwory które znam głównie z filmów bądź trafiłem kiedyś na YouTube.

Poniżej mała próbka tego co mi teraz w głowie gra.


Powyżej Wayfaring Stranger - wykonuje Jack White, w filmie Cold Mountain.


A teraz, Soggy Bottom Boys - I'am a Men of Constant Sorrow z filmu "O brother where art thou?"

A na koniec coś nowszego co jednak przykuło moją uwagę .... hm ... w sumie to juz bardziej country ale .. i tak coś w sobie ma ^_^

Może nie mam gustu muzycznego ale za to wiem co mi się podoba i co mnie intryguje.


Big &  Rich - Save a Horse (Ride a Cowboy)
Jak widzicie, wszędzie czają się inspiracje ... jakie, to już inna kwestia. Czają się i trzeba uważać co nam wpadnie do głowy, bo możemy mieć problem by się tego pozbyć. Tak ja Ja teraz.



piątek, 3 maja 2013

Przywitał mnie rano " Ołowiany Świt" ...

Pisać każdy może - parafrazując Jerzego Stuhra. Czy jednak każde zapisane na papierze słowo godne jest uwagi, a w późniejszym czasie uznania i pochwał, oto jest pytanie.  

Drugiego Maja, skorzystał z zaproszenia, skierowanego do mnie za pośrednictwem Facebooka i plakatów rozwieszonych w różnych miejscach naszego miasta, które zapraszały do "Pełnej Qulturki" na spotkanie autorskie z Michałem Gołkowskim, twórcą pierwszej polskiej powieści STALKERSKIEJ, "Ołowiany Świt".



                                              
Wiele książek ukazuje się na polskim rynku wydawniczym, a równolegle z bijącymi na alarm badaczami, którzy grają larum dla czytelnictwa, co miesiąc księgarnie, sklepy i antykwariaty, zasilane są nowymi tytułami, tak znanych pisarzy jak i literackich nowicjuszy. Wiele książek, w tym potoku księgarskiej różnorodności, przechodzi niezauważonych, pomimo iż treści jakie oferują czytelnikom, są oryginalne i interesujące, a nierzadko - są czymś nowym, czego nigdy jako odbiorcy jeszcze nie doświadczyliśmy. Wszystko wedle zasady, lubimy to co znamy.

Teraz pewnie, u niektórych osób pojawiło się pierwsze zniecierpliwienie i pytanie, "Ale co z tą książką?"

Otóż sama książka, jest dokładnie tym czego się spodziewamy. Zgadzam się z autorem i nie dopatruje się w jego słowach, tych które widać na nagranych w internecie filmikach, jak i tych wygłaszanych podczas spotkań na żywo, że każdy znajduje w tej książce to co chce i odbiera ją na swój subiektywny sposób. Zgadzam się z tym, chociażby z tej prostej przyczyny, bo jak inaczej wytłumaczyć że jedna książka potrafi mieć skrajnie różne recenzje, a nawet w obrębie mediany, bywają one niejednoznaczne i nie podobne.

"Ołowiany Świt" jest zapisem tego co dzieje się z głównym bohaterem, z jego własnej perspektywy. Ten sposób narracji możemy uznać, tak za genialny jak i całkowicie nie trafiony. Dla mnie jednak, jest on bardzo dynamiczny, a w niektórych momentach potęguje jakiś nieuchwytny niepokój. Do końca pozostało mi coś około sześćdziesięciu stron, a mimo to, byłem już zaskakiwany zmianą, tak losu jak otoczenia którego częścią z każdym krokiem staje się główny bohater.

Zetknąłem się już z tematem S.T.A.L.K.E.R.a kilka lat temu, więc nie jest to dla mnie wątek nowy i nieznany.
Autora znam jeszcze dłużej, dlatego ocena jego dzieła nie jest dla mnie łatwa, zwłaszcza że odnoszę jego słowa (pisane i mówione) do tego co o nim wiem i jak go widzę.

Możliwe że zaburza to trochę moja opinię, lecz jestem przekonany że nie ma w świecie jednej obiektywnej opinii na temat jakiejkolwiek pozycji wydawniczej, bo czy podchodzimy do książek całkowicie "czyści"? Czy na prawdę jesteśmy białą kartą, która nabiera treści i wyglądu razem z kolejnymi stronami dzieła?
Niesiemy bagaż naszych osobistych doświadczeń, sympatii oraz preferencji i wpływają one na nasz odbiór wszystkiego co nas otacza nie mniej niż pogoda i relacje z bliskimi.

Mnie książka się podoba. Trafia do mnie sposób narracji i przyjmuję język jakim została napisana. za właściwy i adekwatny dla treści które ze sobą niesie. Mam jednak nadzieje, że nikt z osób które moje słowa przeczytają, nie zaufa mojej opinii sam zweryfikuje czy w przeważającej większości, pozytywne recenzje, które ukazały się i w ciąż ukazują w internecie, są zgodne z prawdą.

Warto byłoby poznać niektórych autorów tych recenzji, aby móc zweryfikować słowa Michała G. czy faktycznie, recenzja więcej niż o recenzowanym, mówi o recenzencie.

Sięgnijcie po "Ołowiany Świt".Treść, jak treść - podlega indywidualnej ocenie. Cena jak na czasy kryzysowe, przystępna - a przy wszystkich zaletach dotyczących zawartości książki, to kryterium które niejednokrotnie decyduje czy tytuł ma szansę wybić się ponad inne, wydawane równolegle pozycje. Pogoda zachęca do lektury, więc do dzieła.







czwartek, 2 maja 2013

Terapia dla opornych ...

Niby każdemu można pomóc. Ważne aby ten ktoś chciał pomocy i współpracował z pomagaczem. Proste prawda?

No właśnie ostatnio nurtuje mnie jedna kwestia. A co jeśli osoba która potrzebuje pomocy, sama do końca nie wie, jakie są jej motywacje, co nią powoduje, czego oczekuje - mówiąc wprost: O co jej chodzi tak na prawdę.

Możecie myśleć różnie, ale z mojej perspektywy, to spory problem, tak dla pomagacza jak i dla osoby która pomoc chce (a na prawdę chce) otrzymać.

No bo przecież, nie ma nic łatwiejszego aby się otworzyć, przyznać do błędów, poddać się pokucie, przeżyć karę i otrzymać wybaczenie, oraz wsparcie by wytrwać na "nowej" drodze. No chyba że okłamywaliśmy siebie tak długo,  tworzyliśmy iluzje wokół siebie od tak dawna że nie tylko doszliśmy do mistrzostwa w łudzeniu innych, ale i udało nam się omamić i zwieść siebie. I tak, nasza szczerość może być narzędziem do realizacji nieuświadomionych potrzeb  np. uwagi czy bycia ważnym. Uczucia które dla innych stanowi katarzis, nam nic nie dają i na dłuższą metę stają się kolejnym elementem piętrowej fikcji w której żyjemy i w którą wikłamy innych.

Kłamiemy od tak dawna i tak wytrwale, ze już nie wiem co jest prawą. Co jest naszą prawdziwą potrzebą a co wdrukowanym czy przejętym od innych pomysłem na kierunek działań.

Podążamy z innymi i działamy napędzani często odruchami stadnymi. Nie pochłania nas refleksja nad tym co dalej i jakie będą dalekosiężne konsekwencje naszych czynów i decyzji. Nie potrafimy odwlec gratyfikacji, jak małe dzieci które wolą natychmiast otrzymać cukierka niż poczekać chwilę i dostać ich więcej.

Tak też jest z emocjami i uczuciami - wyrażamy jest szybko i wyraźnie, bo chcemy aby inni je widzieli i prawidłowo tzn. zgodnie z naszymi intencjami je odczytywali, ale z czasem gubimy się w grach pozorów, półprawd i niedopowiedzeń. JA realne od idealnego JA, oddaliło się tak bardzo że to pierwsze nie wiemy nawet czy kiedykolwiek wiedzieliśmy ani jak wygląda, natomiast to drugie jest nam obce bo składa się z oczekiwań i pragnień innych.

Jeśli więc chcecie pomocy, to jak najbardziej, zawsze jest ta właściwa chwila aby o nią po prosić. Zawsze warto postawić, chociaż najmniejszy krok, na drodze ku lepszemu jutru - bez względu na to czy od początku wiemy dokąd zmierzamy. Jeśli czujemy że coś jest nie tak, szukajmy pomocy, wsparcia, zamiany. Może w trakcie całego procesu uda nam się dojść do setna i to co do tej pory ukrywaliśmy przed samym sobą, teraz otworzy się przed nami ze wszelkim dobrodziejstwem i przekleństwem jakie w sobie ukrywa.

Bez względu na motywacje - szukajmy usprawnień i pooprawiajmy nasze życie. Do puki nie krzywdzimy innych i siebie.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Nieoczekiwana inspiracja ... podsumowanie.

Cieszę się że to co pisze trochę dla siebie, a trochę jako uzewnętrznienie tego co mi po głowie chodzi, powstaje równolegle z działaniami i pomysłami innych osób, w zakresie spraw mnie interesujących.

Ostatnio odniosłem się do gier, ponieważ to z grami zetknąłem się na nowo po dość długiej przerwie i to gry wyzwoliły we mnie, nowe pokłady energii do działania. Nie tylko w tym jednym kierunku. 

Oto kolega Szczepan, również wziął się i zakasał rękawy do całkiem realnego działania. W przeciwieństwie do mnie, więcej on robi a mniej mówi, lecz powiedzieć co nieco, np. w Krokodylionowym kanale na YouTube, również mu się zdarzy. Przykład, poniżej.

Poza wspomnianym na końcu Turnieju w Prawo Dżungli, nie mam na razie innych realnych pomysłów na inicjatywy lokalne w tym kierunku, tym nie mnie kilka pomysłów krąży mi po głowie. Zgadzam się również ze główną myślą Sz. że najważniejsi byli zawsze ludzi. Nie lokale. One pomagały nam się wybijać, ale zawsze zaczynało się od inicjatywy oddolnej. Od tych którym się chciało  Dla siebie, dla zabawy, dla zabicia czasu czy dla bycia podziwianym. Powody bywały i są różne, ale zawsze ktoś kto chciał bardziej, pociągał innych za sobą.

Dlatego mam nadzieje że będziemy mieli cierpliwość, wytrwałość i czas, by należycie się zaangażować w rodzące się pomysły o koncepcje.

Pierwsze kroki już postawione - cel wyznaczony, i to nie jeden. Nic tylko działać. Postaram się co jakiś czas, pisać o grach na które zwróciłem uwagę, bądź które chciałbym polecić. Pierwsza informacja już niebawem.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Nieoczekiwana inspiracja ... cz.2

Meritum ...no albo przynajmniej w jego stronę.

Pozyskanie członków takiej społeczności wydaje mi się najbardziej kluczowym zadaniem, stojącym przed każdym kto chciałby wskrzesić dawnego "ducha gier" naszej niewielkiej wioski. Równie ważne jest oparcie Projektu o miejsce, lokal który będzie mógł pełnić role punktu odniesienia i matecznika wszelkich działań, które w późniejszym terminie na pewno będą ewoluować, lecz w początkowym okresie powinny mieć wspólną płaszczyznę. Potrzebny jest też cel który będzie mierzalny lub przynajmniej wstępnie określony - nawet jeśli z czasem będą miały miejsce jego korekty - od początku powinniśmy znać kierunek jego działań. Cel jednak to sprawa odległa i nie tak istotna na teraz.

Skoro więc tyle wiemy to zajmijmy się konkretami. Pozyskanie graczy, czy to w systemy figurkowe czy fabularne, karciane lub planszowe nie jest sprawą łatwą. Zwłaszcza kiedy w swoim bezpośrednim otoczeniu ci potencjalni członkowie nieistniejącego jeszcze kluby, nie mają osób ani tym bardziej gier, na których mógłby się uczyć bo ani ich koledzy, koleżanki lub rodzeństwo nie gra.
Młodzi ludzie nie wiedzą często o istnieniu rozbudowanego rynku gier i nie wiedzą z czym tak na prawdę mogą się mierzyć, mając wcześniejsze doświadczenia z grami planszowymi typu chińczyk czy warcaby. Gry te stanowią zawsze jakiś początek lecz zgodnie z modami i trendami, warto by skupić się na jak najbardziej nośnych tematach, czy popularnych wątkach by przyciągnąć za ich pomocą jak najszerszą grupę chętnych z których część na pewno połknie bakcyla i zostanie na dłużej w świecie wymienionych wcześniej gier.

Kultura masowa stwarza wiele okazji, które odpowiednio wykorzystane mogą się przyczynić do spopularyzowania chociażby gier figurkowych.
Kiedy wiele lat tamu na ekrany kin wchodziły kolejne części trylogii Tolkiena, świat zalała ogromna mnogość gier odnoszących się w mniejszy lub większy sposób do ogromnej spuścizny Tolkienowskiej sagi o podróżny grupy śmiałków i walki z nieśmiertelnym złem. 
Gry karciane, figurkowe, gry planszowe, gry fabularne - wszystko w różnych, często bardzo różnych od siebie odsłonach, stanowiło magnes dla osób które znały film i tylko film, oraz dla których film by pierwszym świadomym zetknięciem się z fantastyką w takim właśnie wydaniu.

Karciany Dragon Ball pojawił się również jak nośnik nowej odsłony klasycznych szachów i gier planszowych, Pokemony natomiast stały się dla wielu, często bardzo młodych graczy, pierwszym poważnym krokiem w świat gier karcianych, gdzie z czasem rosły nie tylko ich ambicje ale i ciekawość,  popychająca ich do kolejnych systemów.
Gwiezdne wojny jako gigantyczne uniwersum, jest samo w sobie ogromnym wabikiem wszelkie maści fascynatów którzy nie rzadko, własnie dzięki nim, zaczęli grać w najróżniejsze systemy i rodzaje gier. Od figurek  przez karcianki, a na grach planszowych kończąc, albo odwrotnie - jak kto woli. To wszystko oczywiście wspierają i wzmacniają książki, komiksy i internet, jednak dzięki temu Gry trafiają do szerokiego grona potencjalnych użytkowników, którzy (tu powtórzę) skupieni na np. na świecie wykreowanym w ramach książkowej sagi nie byli świadomi tego że po za nią, a w obrębie "klimatu" wciąż coś jest.

Czyli na początek (bo to co potem jest zbyt odległe), odniesienia do tego co rozpoznawalne i tego co przyciągnie ciekawskich. Ale gdzie?

Wiele już powiedziano o tym jaki lokal byłby idealny, aby stać się mekką graczy i po tych wszystkich rozmowach, pewne jest to że bez bardzo hojnego mecenasa lub grupy wiernych sponsorów, widoki na długofalową działalność są średnie.
Druid pokazał że zaplecze sklepowe jest istotne, tak jak w Paradoxie gdzie, chociaż gry są bardzo ważne, to część barowa jest filarem utrzymania. Przykład nieistniejącej już STREFY 51, z ul. Pięknej w Warszawie, czy właśnie Sochaczewskiego DRUIDA, że sam sklep i zaplecze dla klubowiczów może nie wystarczyć.
Dlatego też dobrym pomysłem jest tu moim zdaniem, naśladowanie tu wzorca z Paradoxu.
Lokal "gastronomiczny" np. z wyszynkiem,  gdzie działalność KLUBOWA, byłaby połączona z komercyjną, natomiast zaplecze materiałowe (podręcznik, gry, karty, kości i wszystko co tylko się uwidzi) najpierw skromne, rozruchowe w ramach własnej inwestycji, a z czasem chociażby porozumienie z jednym z internetowych sklepów np. na rabaty dla klientów danego lokalu (system do dogadania).
A może jednak przykleić się do księgarni i w ten sposób przez gry (przy obopólnych korzyściach) promować czytelnictwo? A może dom kultury lub biblioteka czy szkoła? Nad tymi rozwiązaniami się dogłębnie nie zastanawiałem ale przecież centra kultury chyba właśnie takich szerokich inicjatyw szukają by zwiększać swoją atrakcyjność. Szukam wciąż najlepszego rozwiązania, ale jednak szukam.

Nie odkrywam, Ameryki i nie pokazuje JAK i OD ZARAZ, ale to wynika z obserwacji lokalów w których byłem lub które odwiedzałem, oraz godzin najróżniejszych rozmów.
Gdzie bywacie? Jakie lokale wybieracie na aktywność własną? Ostatnia szeroka fala Sochaczewskiej aktywności Karciano/figurkowej , pokazuje że możliwe jest stworzenie platformy gdzie wiele osób o naprawdę zróżnicowanych priorytetach, może się spotkać i pobawić. Klub ten funkcjonował w dość prowizorycznej i ideowej formule przez dobre kilka, kilkanaście miesięcy.
Był lokal, byli ludzie i były wydarzenia. Ludzie jednak jak zasoby - bez nowych źródeł się wyczerpują.

Zeszłoroczny turniej szachowy w "77" pokazał że możliwe jest ciekawe wydarzenie gdzie totalni amatorzy z chęcią wyjdą z domu aby się pobawić, nawet jeśli w starciu z pół profesjonalistami nie mają najmniejszych szans. Bo liczy się dla nich gra.
Mnie do myślenia dało ostatnie wydarzenie na terenie UW dotyczące GRY O TRON, gdzie zainteresowanie grami związanymi z sagą, przerosło oczekiwania opiekunów tego "kącika" - nie przygotowali też się oni do ewentualnej sprzedaży na którą wiele osób się nastawiło i pomimo nie małych cen, od reki było gotowych.

Ostatnio dowiedziałem się o inicjatywie Szczepana w Błoniu. Wiem że z powrotem ciepłych dni, rozpoczną się przygotowania kolejnej edycji Siódemkowych Szachów oraz (jeśli mi starczy forsy) to moim sumptem, turnieju w Prawo Dżungli. Cytadela, również znajduje ostatnio grono nowych graczy właśnie w knajpowej przestrzeni.
Od zeszłego roku, zdobywam kolejne zestawy by samemu zadbać o promocje tej gry - czy się uda, zobaczymy. Chciałbym móc właśnie w miejscu gdzie mieszkam, zabrać synów i pograć z nimi w ciekawe systemy nie tylko planszowe ale i figórkowe czy karciane. Tylko że nie zawsze mam czas w stałych ustalonych godzinach i nie tylko w ni robocze.

Czy z tego co napisałem powyżej wynika coś konstruktywnego jak np. termin otwarcia mojego lokalu? Dziś nie. Ale tyle rzeczy zmieniło się ciągu chociażby ostatniego roku w moim życiu i tyle kwestii w ostatni czasie zaprząta moją uwagę, wymuszając na mnie takie a nie inne działania, że nie wykluczam iż przyłożę rękę do zbieżnego z tym biznesu.
A że pamięć mam ulotną, to prowadzę tego bloga właśnie, bo poza chęciami, które przychodzą falami i odchodzą, talentu wielkiego się u siebie nie doszukuje. Co najwyżej, skłonności do mniej lub bardziej udanych zapożyczeń i naśladownictwa.

Tyle ode mnie. Jak coś jeszcze wymyśle to ... wyedytuje i dopisze po tych słowach.

Nieoczekiwana inspiracja ...

To co umieszczam w formię wpisów na tym blogu, często jest bezpośrednią reakcją na rozmowę, przeczytany artykuł czy obejrzany materiał filmowy, chociaż niejednokrotnie, myśli moje zahaczają o czasy i miejsca głęboko schowane w mojej niepamięci. Każda taka rozmowa czy inna forma impulsu, pobudza wszystko co związane z danym tematem, a efekty tego - kiedy w polu tekstu postawie ostatnią kropkę -  bywają dalekie od tego co pierwotnie chciałem przelać na ekran monitora.

Wstępem ...

Tak też było przy jednym z pierwszych, w tym roku, wpisów - a mianowicie tym dotyczącym "starych dobrych czasów, które już nie wrócą". Po wpisie, w obrębie bloga jak i po za nim, toczyłem kilka różnych dyskusji na kwestie poruszone przeze mnie, a wszystkie one przydały się ogromnie podczas zupełnie nie planowanej dyskusji, która zaczęła się niewinnie bo od ... szachów.

W wyniku tej ostatniej właśnie rozmowy, zacząłem się zastanawiać czy w ogóle wiem, co bym chciał osiągnąć, czy wiem po czym bym poznał że to osiągnąłem i czy mam pomysł jak to chce osiągnąć i jakie są moich "marzeń" realne koszty które trzeba by ponieść aby plany i teoretyczne gdybania przenieść do świata realnego.

W moim mieście i jego okolicach było kilka inicjatyw mających na celu stworzyć grupę sympatyków, uczestników, graczy czy jednym słowem hobbystów którzy chcieliby poświęcać swój czas by razem z innymi podobnymi w tym względzie do siebie, realizować wspólne pasje. Pierwszym krokiem było wymienienie się adresami miedzy tymi którzy mieli najwięcej determinacji i na własna rękę szukali kontaktu. Kolejny etap, to przestrzeń do wspólnych spotkań w obrębie Miejskiego Domu Kultury  Potem Zmiana lokalu na mniejszy, ale za to przypisany do lokacji handlowej która w swym asortymencie była wsparciem dla działań uczestników tej "społeczności" - chociaż nie wiem czy trafnie i należycie używam tego słowa w odniesieniu do naszej grupy. W miedzy czasie oczywiście  cały nasz ruch miał różną dynamikę i cechował się wewnętrzna rotacją która również przebiegała w sposób zróżnicowany  Niektórzy przychodzili i odchodzili, kiedy indziej ktoś kto był liderem jednego z rodzajów aktywności, przenosił swoje zainteresowania na inne dziedziny, itd.

Napływała do nas "świeża krew" ale też weterani byli aktywni na tyle na ile pozwalały im fundusze i rosnący zakres obowiązków, domowych, zawodowych czy akademickich. Z czasem jednak zapadliśmy w marazm z którego parę lat temu, ogromnym wysiłkiem grupy zdeterminowanych ludzi, gotowych własnym wysiłkiem wskrzesić dawne ideały i dostosować je do potrzeb i możliwości lokalnych sympatyków, idea Klubu Fantastyki rozpoczęła powrót do życia.
To wyjątkowe przedsięwzięcie odniosło (w mojej ocenie) niesamowity sukces, po czym w wyniku procesów grupowych i zwykłych zmian jakie są udziałem każdego z nas i maja wpływ np. na jego możliwości, projekt Krokodylion w swej nowej formie, również zakończył żywot, przechodząc w nową fazę "cyklu życia". Pozostali ludzie, chociaż już bez jednego, wyznaczającego punkt odniesienia, miejsca.

Kilkukrotnie jeszcze, w ramach różnych grup ludzi, byłem świadkiem lub uczestnikiem rozmów o tym "jak by było fajnie, gdyby ...." albo, "ciekawe czy jeszcze kiedyś ... ".
Ot, gadanie ludzi żyjących wspomnieniami i nie zdolnych do konkretnego działania, można powiedzieć. I pewnie wiele w tym będzie racji.

A jednak, każdy krok przybliża nas do celu, ... albo chociaż do konkretów.


Przez ten cały czas kiedy byłem czynnym lub wycofanych uczestnikiem wielkiego świata gier, w przeróżnej formie myślałem na różne sposoby i od rożnych stron "jak".

Wydaje mi się, że oto niedawna rozmowa o zbliżającym się turnieju szachowym, nakierowała mnie na przypadkowe rozwiązanie które dla idei "wskrzeszeń w przyszłości idei Krokodyliona" że tak ja  nazwę, może być istotne. W końcu, przynajmniej we mnie wciąż żywa jest tęsknota za czasem kiedy grając w nową grę czy rozgrywając kolejne starcie w grze już dobrze poznanej, przeżywałem jak najprawdziwsze emocje, i czułem dreszcze ekscytacji - to ostatnie może jest trochę przesadzone, ale tak to pamiętam.


c.d.n.

piątek, 12 kwietnia 2013

Żywe lustra ...

W ostatnią środę, która jak się okazało była dniem wyjątkowym na bardzo wielu płaszczyznach, idąc chodnikiem w celu uzupełnienia zasobu prezentów dla mojej, obchodzącej właśnie urodziny połowicy - usłyszałem szum ludzkiej masy. Tylko tak mogę to opisać, kiedy o tej chwili myślę. Kakofonie przeróżnych głosów i treści na bardzo małej przestrzeni. Zainteresowało mnie tym bardziej że z każdym krokiem, hałas narastał i czułem że zaraz zobaczę przed sobą grupę piłkarskich kibiców, lub zdemobilizowanych żołnierzy którzy przeszli do rezerwy, lub świętujących maturzystów ... chociaż to akurat połowa kwietnia.

Po kilkunastu krokach do zarejestrowania owego zagadkowego hałasu  moim oczom ukazał się obraz jedyny w swoim rodzaju. Wielu osobom znany i wręcz powtarzalny, jednak dla mnie wciąż wyjątkowy. Grupa przedszkolaków.
Kiedy wyciągam z pamięci coraz to nowe szczegóły i cofam się do tej chwili, jestem przekonany że każde z tych dzieci nadawało na innych, sobie tylko znanych falach. Treść i forma były również całkowicie indywidualne. Nie liczył się odbiór a nadawanie.

W harmidrze który na kilka minut zdominował dwustumetrowy odcinek chodnika, dało się jednak wyłowić pewne komunikaty które były od innych głośniejsze, lub bardziej wyraźne od pozostałych.
I tak oto usłyszałem nieśmiertelny w ubiegłym roku, szlagier zespołu Weekend. Chłopiec którego wokalne umiejętności nie były w stanie dotrzymać kroku chęcią, dzielił się swoją interpretacją tegoż utworu ze wszystkimi w zasięgu jego głosu, a muszę przyznać, zasięg miał naprawdę imponujący.

Mnie jednak, poza uśmiechem na twarzy, gdy rozpoznałem znajomą nutę, wykwitła w głowie pewna myśl.

Co powiedzieliby rodzice tego chłopca o swych muzycznych wyborach i preferencjach? Jak i czy w ogóle wyjaśniliby że ich, na oko czteroletnia latorośl, śpiewa nie tylko refren ale i chyba spory kawałek zwrotki?
Czy wyrażaliby dumę z odwagi i chęci dzielenia się talentem z otoczeniem, swego syna czy raczej staraliby się ukryć lub zagłuszyć wybrany przez niego repertuar?

Bo czy czterolatek z całego bogactwa telewizyjnego (bo zakładam w konstrukcji swojego wpisu że dla tego dziecka jednym z głównych, jeśli nie centralnym medium, jest wciąż telewizja) sam wybrał właśnie kanał muzyczny i jak rozumiem niejednokrotnie, trafiał na ten właśnie zespół z tym a nie innym utworem? Można od biedy uznać że słyszał go często w radiu jadąc z rodzicami samochodem, lecz znowu, czy wszystkie popularne stacje radiowe właśnie ten przebój promowały i promują - z mojego skromnego nasłuchu eteru w godzinach porannych i popołudniowych, pojawia się ona sporadycznie.

Chyba więc zapominamy, jak wyjątkowym rejestratorem tego co robimy i jacy jesteśmy  są nasze dzieci. Chłoną one, przekaz którego często nie jesteśmy w stanie lub nie udaje nam się zmanipulować. Odtwarzają potem słowa, gest, zachowania i elementy otoczenia w których odnajdują pewien porządek i z którym się identyfikują, bo też często elementy te się powtarzają.
Jako rodzic, widzę jak bezrefleksyjnie zdarza mi się traktować czasem moich synów i jak mechanicznie udzielam im czasem odpowiedzi, będąc zmęczonym lub rozkojarzonym gdy moja uwaga już i tak rozproszona wymaga natychmiastowego skoncentrowania. Widzę potem jak w lustrze, czy może raczej jak w krzywym zwierciadle, swoje własne zachowania które są kalkowane, bo to przecież najprostsza forma nauki, przez małego obserwatora który z niestrudzonym uporem poszerza zakres wiedzy i doświadczenia w rozumieniu świata.
 Patrze na całe sentencje które kiedyś w podobnych okolicznościach wypowiedziałem, uzupełnione o mimikę i ruchy ciała. To fascynujące i jednocześnie przerażające, bo przypomina mi że mój odpoczynek i brak kontroli nad językiem czym zachowaniem (oczywiście do pewnego stopnia) możliwy jest dopiero po zaśnięciu moich potomków, lub ewentualnie gdy ich towarzystwa jestem pozbawiony.
W każdym innym przypadku powinienem się kontrolować podwójnie. Bo dorosły może zrozumieć wyjaśnienie czy wytłumaczenie takich a nie innych zachowań lub słów. Dziecko - niekoniecznie.

Jesteśmy nauczycielami czy tego chcemy czy nie. Uczymy zachowań, słownictwa, zasad i ogólnego bycia. pierwsi, przed szkołą czy przedszkolem. To w naszych dzieciach znajdują odbicie nasze lęki, frustracje, czy ambicje, ale również radość, miłość czy zaufanie do tego jakie są i jakich, od najmłodszych lat, dokonują wyboru.
Każdy nasz przekaz słowny, nie poparty zachowanie które je potwierdzi, będzie wcześniej lub później odrzucony lub publicznie zanegowany. Nie warto więc być nieszczerym, zwłaszcza a może przede wszystkim wobec dziecka.

Pamiętajmy o tym i wprowadzajmy w życie wszystkie dobre rady które mówimy dziecku. No chyba że chcemy aby nasza pociecha śpiewała na pół ulicy" Ona tańczy dla mnie .... !!!!"

wtorek, 9 kwietnia 2013

Dowodzić, zwyciężać i ... świetnie się bawić.

Postanowiłem się z wami podzielić moim ostatnim odkryciem a jednocześnie zareklamować tym co nie wiedzą. 

Krótki rys okoliczności i historii zdarzenia.
W ostatni piątek brałem udział w wydarzeniu związanym z promocją serii książkowej, oraz nowego sezonu GRY O TRON, które to wydarzenia miało miejsce wieczorowa porą w siedzibie starego BUW. Jednym z punktów programu (po za konkursami wiedzy, prac plastycznych, oraz cosplay'u i grupowym oglądaniem pierwszego odcinka III sezonu serialu GoT) był kącik gier.
Odwiedził imprezę razem ze znajomymi i trochę przez przypadek, a trochę dla zabicia czasu usiedliśmy do stołów przy których rozłożona była gra, Bitwy Westeros<



Przyznaje - moje doświadczenie nie jest wielkie jeśli chodzi o gry planszowe czy figurkowe, ale wyjątkowo spodobała mi się względna prostota tejże gry. Dlaczego piszę prostota? Bo ta dwu osobowa gra to tak naprawdę różne scenariuszowe potyczki w których opisane mamy warunki wyjściowe dla każdego gracza, takie jak ustawienie czy jednostki,  a przy tym określone są zasady zwycięstwa i przedział czasu którym dysponujemy. Ja grałem w polską wersję językową, co jak dla mnie było ułatwieniem i pomogło w szybszym wciągnięciu się w samą rozgrywkę. Czas jaki dwóm niedoświadczonym graczom zajęła jedna walka to około dwóch godzin. Zabawa - przednia. Po obydwu stronach planszy.

Figurki przyjemne chociaż mogłoby być lepiej. Opisy, czytelne, ale jak pisałem na wstępie, moje doświadczenie nie jest duże. Gra stanowi moim zdaniem dobry wstęp, do szerszego uniwersum gier bitewnych.

Było warto, tak odwiedzić imprezę jak i pograć. Jednak tylko rzecz powstrzymuje mnie przed zakupem tejże gry. Cena. Ponad dwieście złoty, nawet jeśli gra się świetnie, to jednak spory wydatek. A osłodę podam że o ile podstawa to konflikty na linii Starkowie - Lanisterowie, to istnieją dodatki które pozwalają rozbudować  paletę potyczek o inne strony konfliktu oraz inne miejsca. Fajnie było po dowodzić  nawet jeśli zwycięstwo nie było moim udziałem, ale bawiłem się świetnie.

A dla tych którzy byliby zainteresowani zasadami - link do instrukcji po polsku.

http://www.rebel.pl/repository/files/instrukcje/westeros_instrukcja.pdf

Tak graliśmy :)


Zawsze lubiłem grać, ale dzięki starszemu z moich potomków, od pewnego czasu gram dużo i chętnie. Kto wie, może mój syn pozostanie w miarę wierny swoim zainteresowaniom (chociaż nie mam złudzeń) i w przyszłości będziemy dzielić te a może i inne zainteresowania. Byłoby fajnie.

Gdyby nie to że niektóre wpisy są czytanie przez wytrawny graczy, których wiedza i doświadczenia są bez porównania większe, to pewnie bym zapytał, "czy graliście ostatnio w coś nowego, co chcielibyście polecić lub zaproponować?" . Ale trochę strach przed ewentualną odpowiedzią :) 

niedziela, 7 kwietnia 2013

Życie to gra, ... bez względu na wiek.

Od czasu do czasu, w mediach pojawiają się krzyczące i straszące wszystkich którzy znajdą się w ich zasięgu że oto "świat się kończy" i "to co było odchodzi w zapomnienie".Co jakiś czas słychać również jak to kiedyś było fajnie a teraz to już nie to samo - Ja sam, czasem łapię się na tym że osoby z młodszych ode mnie pokoleń, określam zbiorczo w niezbyt miłych i kulturalnych słowach. Generalizacja i tyle.

Czasem jednak zapominamy o pewnych skarbach, np. z naszego dzieciństwa. Skarbach które dla nikogo po za nami mogą niemieć tak dużej wartości, ale ich przydatność jest a na pewno bywa, ogromna. Tak jak np. w ostatnią sobotę, kiedy to zostałem poproszony o opieką nad grupą (w sumie) czterech lubiących się bawić chłopców. Musiałem skonfrontować się z moimi lękami i obawami oraz tym "nieznanym i nieprzewidywalnym" elementem całej operacji, a za sojusznika miałem jedynie pamieć (co w moim przypadku raczej dołuje niż daje nadzieje) oraz wyposażenie nie swojego domu, plus wiedzę w co się lubiłem bawić w dzieciństwie. W odwodzie zawsze pozostawał wierny i wielokrotnie wypróbowany sojusznik - telewizor z blokiem programów i bajek dla dzieci. Odpukać, skorzystałem z niego jedynie w początkowym etapie tych kilku spędzonych ze szkrabami godzin.

Czterech chłopców lat, 8, 5,5 i 1.5 roku. Wiek nie jest podany precyzyjnie co do miesiąca ^_^

Klocki i plastikowe żołnierzyki, okazały się pierwszym starzałem w dziesiątkę. Dwie grupy skupiły się na budowie własnych "baz" i przygotowaniem się do walki, która koniec końców, okazała się zbyteczna jako że jedna i druga, budowana w pocie czoła baza, została połączona z placówką niedawnych przeciwników a przygotowywane do walki na swych stanowiskach oddziały, zostały wymieszane i dzięki temu powstała jedna wspólna armia. Początkowa rywalizacja okazała się dobrym wstępem do współpracy,  a kolejne działania, takie jak wspólne sprzątanie pokoju gdzie w miedzy czasie, "wkradł" się nieporządek, tylko scementowały to co wcześniej miało miejsce. W miedzy czasie był zabawa w chowanego, oraz gra w ciuciubabkę.
Nawet nie wiecie jakiej nabrałem ochoty aby z moimi, starszymi znajomymi, pograć w podobne gry lub zabawy .... no może poza budową baz wojskowych z klocków. Mgli by mnie nie zrozumieć. Serio. Może to przejaw zdziecinnienia, a możne tęsknie za czasami młodości - trudno powiedzieć. Bawiłem się świetnie.

Najlepsze jednak zostawiłem na koniec dnia. Ustawiliśmy na podłodze skomplikowany tor, którego granice wyznaczały użyte wcześniej klocki i zrobiliśmy .... wyścig kapsli :)

Słuchajcie, ... słowa nie oddadzą emocji, a te malowały się niczym dzieła wielkich mistrzów na twarzach wszystkich uczestników, tych kilku wyścigów, które zorganizowaliśmy. Dzień w ostatecznym rozrachunku uznaje za pożyteczny, a na pewno w większości przyjemny.

Nie wiem czy często gracie ze swoimi dziećmi, dziećmi w waszej rodzinie, czy też znajomymi dzieciaki z którymi macie kontakt. Nie wiem w co z nimi gracie i czy wypuszczacie się poza obręb komputera i gier wideo, ale warto uzupełniać nowe technologie, klasycznym sznytem który wszyscy poznaliśmy chyba w dzieciństwie. Zabawy na podwórku, gry planszowe w domu i zagospodarowanie dostępnych przedmiotów, miejsc i wszystkiego co nam się przyda, do zrealizowania podstawowego celu takiego działania - dobrej zabawy i zaszczepienia/rozwijania chęci do wspólnego spędzania czasu na np. takiej aktywności.

Chyba jeszcze napiszę co nieco o grach. Ostatnio sporo w nich siedzę, ale raczej są to gry mojego starszego potomka. Pięciolatka który lubi tak samo szachy i Chińczyka, jak "Auta" ze stajni Disney'a i to co oferuje wydawnictwo Granna. Na szczęście, czasem zdarza mi się uszczknąć "coś" dla siebie, i o tym napiszę już wkrótce. 

Grajcie jeśli tylko możecie.

Informacja zwrotna

Na wstępie i w zasadzie głównie z tego powodu dziś piszę, ponieważ chciałbym podziękować wszystkim którzy postanowili się ze mną podzielić swoim zdaniem, na temat tego co waszym zdaniem jest najważniejsze w związku dwojga ludzi by związek ten był udany. Tych kilka osób które podzieliły się ze mną swoim zdaniem, doświadczeniami czy też przemyśleniami, ogromnie mi pomogło. Czasem warto, tak jak w tej chwili, usłyszeć pewne słowa od kogoś kto stoi obok i jest na pewno bardziej obiektywny niż Ja.

Może kiedyś popełnię wpis podsumowujący i będący syntezą tego co do mnie przysłaliście.

Nikt nie zdecydował się na pisanie publiczne, lecz ogromnie jestem wdzięczny za to, że wasze prywatne wiadomości przyszły tak szybko. Ogromnie dziękuję za pomoc i na pewno nie omieszkam się zrewanżować, kiedy tylko pojawi się sposobność.

A z racji tego, że tylko jeden Bóg wie jak powstają, skaczą miedzy sobą i tworzą figury w mojej głowie, moje myśli ... oto kawałek który dobrze ilustruje to co w ostatnich dniach udało mi się dzięki waszej pomocy domknąć i pomóc tym którzy tej pomocy potrzebowali.


Cieszcie się z ładnej pogody - nawet taki fan zimy jak Ja, ma już po dziurki w nosie tych mrozów i chlapy Q_o

piątek, 29 marca 2013

Decyzja, działanie i ... wahanie.

Chciałbym was poprosić o pomoc i wyrażenie własnej opinii - jest mi to potrzebne do podjęcia pewnych działań i ... mam pewien dylemat.

Co waszym zdaniem jest najważniejsze w długotrwałym związku dwojga ludzi, by związek ten był udany i na co należy uważać jak no na największe zagrożenie?

Pewnie się zastanawiacie skąd pytanie i kiedy się rozwodzę? Nic z tych rzeczy ... puki co ^_^.

Po prostu zdarzyło się ostatnio coś co zmusiło mnie do pewnych konkretnych działań i chociaż jestem pewien swej decyzji, chciałbym się odwołać do waszych doświadczeń i przemyśleń, jako że ... jesteście lub byliście w związkach i posiadacie cenne doświadczenia.

Jeśli nie macie odwagi pisać w komentarzu - nie naciskam. Napiszcie mi prywatną wiadomość.

Z góry dziękuję.


wtorek, 26 marca 2013

Bawełna i Dixie Land ...

Dziś muzycznie, bo czasu na głębsze przemyślenia  lub poruszanie szerszego spektrum tematów, na razie nie mam. Potrzeba jest, ale ... potrzeba to nie wszystko, jak mawiają pracownicy pewnego Call Center :)

Natknąłem się nie tak dawno, na urywek filmu SAHARA - takie przygodowe coś o poszukiwaniu skarbów, miłości i walce z czarnymi charakterami. Akurat załapałem się na początek, kiedy to akcja rozgrywa się w ostatnich dniach wojny secesyjnej a pancerny okręt Południa odpływa w dół rzeki i niknie we mgle. Tak. Fascynuje mnie wojna secesyjna - i jako konflikt i jako czas ( o modzie nie będę się rozpisywał bo po prostu mi się podoba), ze szczególnym uwzględnieniem terenów określanych jako CSA (Stany Skonfederowany) ... moje serce bije na południu.

Część mojej fascynacji znajduje odzwierciedlenie w zainteresowaniu muzyką tamtych czasów oraz tamtych terenów - a jako że jestem wzrokowcem  to urywek SACHARY przypomniał mi że dawno nie zajmowałem się muzyką z południa.

Trochę sztampy, trochę popularnych rytmów i trochę klasyki. Ruszajmy do Dixie Land :)



A że nie tylko Alabama na południu ...



.... ale zdecydowanie ciągnie mnie do Alabamy ... 



No. I to by było na tyle. Tego ostatnio słucham i to mi ostatnio hula w uszach ...

A tak na marginesie - oglądaliście serial "Północ - Południe" (ang." North and South")? Jedną z lokacji jest posiadłość rodziny głównego bohatera, rodziny Main'ów. Mont Royal. Okazuje się że ta posiadłość jest skansenem i nosi nazwę BooneHall. Jak ktoś będzie w okolicy może zajrzeć - piękny drzewostan i zachowane oryginalne, murowane domki dla niewolników. ^_^

Ps. Nie popieram niewolnictwa i nie jestem rasistą.