To nie jest nowy wpis - stworzyłem go z okazji urodzin i wkleiłem na FB, ale ... jak się okazało niedawno, są tacy z kręgu bliskich moich znajomych którzy Twarzo-Książki nie mają i mieć nie zamierzają. Szanuje to, dlatego wklejam ów wpis własnie tu i właśnie teraz.
Moi drodzy, że tak zacznę bardziej formalnie, chciałem wam wszystkim
bardzo podziękować. Dziękuję tym, którzy złożyli mi życzenia osobiście, oraz
tym, którzy napisali lub zadzwonili. Dziękuję za słowa proste i zwięzłe, jak i
wypowiedzi, które były nieco bardziej rozbudowane. Dziękuję również tym, którzy
wysłali mi kartki jak i tym, którzy doszli do wniosku, iż wyroby
czekoladowe sprawią mi więcej przyjemności niż najpiękniejsze słowa.
Było mi bardzo przyjemnie czytać, słyszeć i oglądać dowody tego, iż warto
funkcjonować na różnych portalach gdzie automatyczne przypomnienia dają szanse,
aby złożyć znajomemu życzenia w dniu jego urodzin. Po raz pierwszy otrzymałem
również życzenia w obcym języku i to jeszcze na żywo. Jak raz języki bałkańskie
są dla mnie ogromnie urokliwe, nawet jeśli gdzieś kiełkuje we mnie podejrzenie
że jestem obrażany w wyszukany sposób.
Dziękuję wam, że przypomnieliście mi jak jestem stary, jak wiele zmarnowałem
okazji na poprawę swojego życia i jak mało zostało mi czasu, aby coś w życiu
osiągnąć. To wielkie szczęście mieć wokół siebie osoby gotowe przypomnieć mi o
tym, o czym z całej siły próbuje zapomnieć, w czym pomagają mi alkohol i
narkotyki, – bo zapomnienie w nawale pracy jakoś mi się nie udaje.
Po raz kolejny czas urodzin będzie trampoliną, dzięki której łatwiej będzie mi
wskoczyć na kolejny poziom zarządzania kontem i powykreślać z FB osoby, które
mam jakoś tak z rozpędu i w sumie sam do końca nie wiem, dlaczego a nie miałem
powodu, aby ich z listy znajomych wykreślać – teraz będzie mi o wiele łatwiej
^_^.
Kurcze. Trzydzieści lat. Trzy krzyki. W baaaaardzo optymistycznych szacunkach
jedna trzecia życia już za mną. I to wychodzi na to że ta chyba przyjemniejsza
i łatwiejsza. Tego oczywiście pewnym być tak do końca nie mogę, ale są pewne
przesłanki które mogą to sugerować.
Nie robię z tego żadnej tajemnicy, a nawet się tym dziele w przestrzeni może
nie publicznej, ale upublicznionej na pewno, że od pewnego czasu, więcej
wolnych chwil lub tych nie obciążonych przesadnie moją uwagą, poświęcam na
obserwacje i przemyślenia tego co jest i dzieje się dookoła mnie i moich
bliskich, czy to rodziny czy znajomych. Niektóre wnioski są ciekawe, inne
zaskakujące a niektóre myśli wypowiedziane na głos nabierają zupełnie innego
znaczenia niż początkowo im przypisywałem. Od jakiś dwóch lat patrzę za siebie
i staram się wyciągać wnioski z różnych rzeczy, wydarzeń czy sytuacji w których
brałem udział lub których byłem uczestnikiem. I tu również czasem, idzie mi
wręcz TSR’owo i na pierwszym miejscu pracuje na zasobach, ale sporo jest
również babrania się w bezdennej głębi o nazwie „co by było gdyby …”.
Grunt że im więcej rozmyślań tym mniej błędów … starych błędów. Nowe pojawiają
się w ich miejsce jak wyczarowane. Ale znowu – jest ich mniej niż kiedyś.
Dom, rodzina, obowiązki, praca, znajomi i moje wewnętrzne potrzeby. Pogodzenie
tego wszystkiego i osiąganie jeszcze sukcesów we wszystkich dziedzinach
jednocześnie staje się … może nie, NIE WYKONALNE, ale na pewno zmusza do daleko
idących ustępstw. Cos za coś – nie można mieć wszystkiego i we wszystko
angażować się z równie wielką żarliwością i energią. Wiek nie ten, chociaż to i
tak najmniejszy problem – zapuszcza się człowiek z czasem i w końcu się okazuje
ze najgorszym ograniczeniem stajemy się dla siebie My sami – nasz umysł, nasze
ciało i nasza wola.
Ale – czas na pesymizm jest zawsze, a ja przecież szukam plusów – nawet w
branży funeralnej :)
Wiem już na pewno że nie mogę zrezygnować z was – no może nie wszystkich ale ze
zdecydowanej większości moich znajomych. I tych którzy na Twarzo-Książce konto
posiadają, jak i tych dla których konto to było, jest i będzie symbolem
zniewolenia i konformizmu którym gardzą, oraz z tych wszystkich którzy jakoś
wchodzą od czasu do czasu w moją orbitę i wywierają mniejszy lub większy wpływ
na mnie i to co się wokół mnie dzieje.
Wiele od was czerpię, nawet jeśli nie zdajecie sobie z tego sprawy. Podpatruje
wasze kariery, zerkam na strzępy kultury które przykuwają waszą uwagę, słucham
muzyki która was pobudza i odpręża. Słucham i czytam tego co jest dla was
ważne, gdyż chcecie o tym mówić i dzielić się z innymi. Sam natomiast mogę
dzięki wam zdjąć sobie z pleców trochę noszonych co dzień kamieni i spojrzeć na
to co mnie intryguje, niemal zawsze w innym, a często w nader interesującym
świetle. Wasze opinie i wy sami, wzbogacacie mnie i inspirujecie – pokazujecie
że bardzo często pomimo posiadanej wiedzy i jakiegoś tam jednak doświadczenia
fiksuje się na problemie, zamiast skupiać się na możliwościach jego
rozwiązania. Pomagacie mi kiedy tego potrzebuje i jako zbiorowość, zawsze mogę
na kogoś z was liczyć. Moim fundamentem i bazą jest rodzina i grupa
najbliższych przyjaciół których zapewne mógłbym policzyć na palcach jednej ręki
drwala. Wy natomiast, moi znajomi, jesteście moim dopełnieniem i dajecie mi
energie którą kieruje w te wszystkie obszary które wykraczają pond to co
prozaiczne, przyciemne chociaż ważne.
Dziękuję wam raz jeszcze.
Trzydzieści lat minęło – nie wiem czy jak jeden dzień, ale na pewno szybciej
niż o tym myślałem będąc dzieckiem. To co miałoby być nieomalże wiecznością,
przeskoczyło szybciej niż mogłem chcieć i nie zawsze tak jak bym oczekiwał.
Zmienił się świat, zmieniliście się wy, ale też zmieniłem się Ja. A
jednocześnie wiele jest we mnie, mnie samego sprzed dziesięciu zwłaszcza lat.
Nie wiem czy to dobrze – wiem jednak że lepiej już było. Teraz będzie bardziej
wymagająco. Oby nie było gorzej.
Wdzięczny jestem wszystkim za ciepłe słowa, żarty i życzenia. Wszystkie je
bardzo dokładnie przeczytałem. Dzięki ze chce wam się utrzymywać ze mną, a
niech i tylko sarkastyczno, złośliwo, szydercze relacje. Zawsze to coś.
Jestem stary, ale dopiero się rozkręcam. Będzie ciekawie. Na pewno nie nudno.
niedziela, 30 grudnia 2012
środa, 26 grudnia 2012
Mikołaju, Mikołaju ..... jesteś tam?
Święta, święta i w zasadzie już prawie po świętach. Nie ukrywam - wiele radości w tym roku sprawiło mi obdarowywanie moich synów i nie tylko ich, prezentami a potem patrzenie na uśmiechnięte mordki, lub po prostu mordki zaaferowane zabawą nowymi, często zaskakującymi, prezentami. Jest również coś co sprawiło mi w tym roku szczególną frajdę - zabawa razem ze starszym z mych spadkobierców - z R. .
Kiedy ostatnio bawiliście się klockami Lego/Cobi, jeździliście ciuchcią, układaliście puzzle, lub graliście w Chińczyka (i tym podobne gry)? Ja przyznam, że o ile z grami planszowymi jakoś daje radę, to jednak reszta byłby po za moim zasięgiem, a tak - proszę bardzo, ile dusza zapragnie. Z każdy rokiem odzyskuje trochę świątecznego nastroju który, tak mi się wydaje, został w dzieciństwie i w dorosłości już mi nie towarzyszy. W moim przypadku, odzyskiwanie zguby jest o tyle prostsze w każdym roku, o ile starsi są moi synowie. Nie zamierzam nikomu wmawiać że wszytko robię dla nich - wolne żarty Wszystko robię dla NAS. Dla siebie, dla M. dla R. i dla małego C. Bo zwłaszcza widząc zadowolenie u najmłodszych beneficjentów gwiazdki, sam czuję się lepiej. A że nie rozumieją jeszcze oni doniosłości religijnego święta narodzenia Jezusa - trudno. Z każdym rokiem rozumieją więcej, więc jestem spokojny o ich przyszłość.
Ale co do przezywania samych świąt, to pomimo słusznego wieku i różnych z tym związanych doświadczeń i przygód, w tym roku również dałem się wrobić, w pompowanie wielkiego balonu oczekiwań wobec świąt Bożego Narodzenia. Czego to ja sobie nie obiecywałem po tych dniach, co to się miało nie wydarzyć, ho ho .... i jeszcze więcej.
A tu proza życia okazała się chyba lepsza niż by wynikało z obaw i zdrowsza, niż bym chciał w najodważniejszych marzeniach. Cieszyłem się chwilą, byłem całym sobą Tu i Teraz. Nie dręczyłem się tym "co by było gdyby ....." lub "przecież już za parę dni muszę ....". Po raz pierwszy od wielu lat, nigdzie nie biegnę, świadomie odkładam na koniec świąt, start w wyścigu zobowiązań, oczekiwań i konieczności Cieszę się że mogę tu być. A że nie jest idealnie? Chyba nigdy nie było, ale czas zaciera szczegóły i niedoskonałości minionych przeżyć i stwarza iluzję że warto gonić ideał i magię świąt, ale ta magia jest w nas i to my ją tworzymy. Sobą i swoim nastawieniem. Banał? Jasne, ale działa!
Jeśli otworzymy się na innych i ten jeden, choćby tylko jeden raz w roku, będziemy chcieli wybaczać i zrozumieć drugiego człowieka, możemy zyskać więcej niż gdybyśmy znaleźli najcenniejszy i najdroższy przedmiot pod choinką z karteczką zawierającą nasze imię.
Dajmy szansę, może drugą, może trzynastą a może sto pierwszą. Ale dajmy. Wybaczajmy, ale nie zapominajmy tego co było - uczmy się na błędach by w przyszłości ich nie popełniać. Nawet jeśli jesteśmy już duzi, i średnio wierzymy w siwowłosego staruszka przynoszącego podarki, to on istnieje i czeka byśmy pozwolili mu przyjść - jest w nas. Dajmy mu szanse.
No - to limit banałów i frazesów na ten rok chyba wyczerpałem - wracam więc do oglądania bajek, gier, zabaw i słodkiego nic nie robienia z dzieciakami. Jeśli z dziećmi można nic nie robić.
Kiedy ostatnio bawiliście się klockami Lego/Cobi, jeździliście ciuchcią, układaliście puzzle, lub graliście w Chińczyka (i tym podobne gry)? Ja przyznam, że o ile z grami planszowymi jakoś daje radę, to jednak reszta byłby po za moim zasięgiem, a tak - proszę bardzo, ile dusza zapragnie. Z każdy rokiem odzyskuje trochę świątecznego nastroju który, tak mi się wydaje, został w dzieciństwie i w dorosłości już mi nie towarzyszy. W moim przypadku, odzyskiwanie zguby jest o tyle prostsze w każdym roku, o ile starsi są moi synowie. Nie zamierzam nikomu wmawiać że wszytko robię dla nich - wolne żarty Wszystko robię dla NAS. Dla siebie, dla M. dla R. i dla małego C. Bo zwłaszcza widząc zadowolenie u najmłodszych beneficjentów gwiazdki, sam czuję się lepiej. A że nie rozumieją jeszcze oni doniosłości religijnego święta narodzenia Jezusa - trudno. Z każdym rokiem rozumieją więcej, więc jestem spokojny o ich przyszłość.
Ale co do przezywania samych świąt, to pomimo słusznego wieku i różnych z tym związanych doświadczeń i przygód, w tym roku również dałem się wrobić, w pompowanie wielkiego balonu oczekiwań wobec świąt Bożego Narodzenia. Czego to ja sobie nie obiecywałem po tych dniach, co to się miało nie wydarzyć, ho ho .... i jeszcze więcej.
A tu proza życia okazała się chyba lepsza niż by wynikało z obaw i zdrowsza, niż bym chciał w najodważniejszych marzeniach. Cieszyłem się chwilą, byłem całym sobą Tu i Teraz. Nie dręczyłem się tym "co by było gdyby ....." lub "przecież już za parę dni muszę ....". Po raz pierwszy od wielu lat, nigdzie nie biegnę, świadomie odkładam na koniec świąt, start w wyścigu zobowiązań, oczekiwań i konieczności Cieszę się że mogę tu być. A że nie jest idealnie? Chyba nigdy nie było, ale czas zaciera szczegóły i niedoskonałości minionych przeżyć i stwarza iluzję że warto gonić ideał i magię świąt, ale ta magia jest w nas i to my ją tworzymy. Sobą i swoim nastawieniem. Banał? Jasne, ale działa!
Jeśli otworzymy się na innych i ten jeden, choćby tylko jeden raz w roku, będziemy chcieli wybaczać i zrozumieć drugiego człowieka, możemy zyskać więcej niż gdybyśmy znaleźli najcenniejszy i najdroższy przedmiot pod choinką z karteczką zawierającą nasze imię.
Dajmy szansę, może drugą, może trzynastą a może sto pierwszą. Ale dajmy. Wybaczajmy, ale nie zapominajmy tego co było - uczmy się na błędach by w przyszłości ich nie popełniać. Nawet jeśli jesteśmy już duzi, i średnio wierzymy w siwowłosego staruszka przynoszącego podarki, to on istnieje i czeka byśmy pozwolili mu przyjść - jest w nas. Dajmy mu szanse.
No - to limit banałów i frazesów na ten rok chyba wyczerpałem - wracam więc do oglądania bajek, gier, zabaw i słodkiego nic nie robienia z dzieciakami. Jeśli z dziećmi można nic nie robić.
niedziela, 16 grudnia 2012
Żal po stracie
Dziś pożegnałem starego przyjaciela ... jutro wyruszy w ostatnią drogę. Już wiem że więź której nie byliśmy świadomi, boli szczególnie gdy znika.
Ale są plusy - poprawi się moja sytuacja finansowa.
Spadek? Nic z tych rzeczy, chociaż ... gdyby nie to że przypływ gotówki wiąże się ze śmiercią kogoś, to kto wie. Może bym czekał.
Zdecydowałem się dać nowe życie (w domyśle - nowego właściciela) mojej pierwszej szabli. W sumie zawsze traktowałem ją jak przedmiot, zabawkę, część mojego "rycerskiego" wyposażenia. Bez zbytnich emocji używałem jej podczas imprez historycznych, czy pokazów zarobkowo-edukacyjnych - w zdecydowanej większości przypadków dumnie prezentowała się u mego boku i dodawała przynajmniej, modyfikator +50 do lansu.
A teraz - oddałem coś co stało mi się zbędne. Oczywiście, nie w ręce obcej osoby - nowy właściciel to mój wieloletni kolega i bez mała dobry znajomy, który - co do tego jestem pewien - tchnie nowe życie, w będący od wielu lat głównie ozdobą oręż. Dodatkowo, pozyskuje środki na zakup "nowych "rycerskich zabawek", ale czuję coś czego poczuć się nie spodziewałem. Wiem co czuje człowiek po stracie bliskiego, członka rodziny, więc widzę że to nie to samo, ale to coś co jest tak inne i tak podobne zarazem, że aż mi dziwnie.
Nie
napisze błyskotliwego wywodu, jak to odkryłem mechanizm, przyczynę i
wszystko zrozumiałem, włącznie z tym co czuję. To tak nie działa - wiem
natomiast że przedmioty mogą nas określać w
pewnych sytuacjach i my możemy się nimi wyrażać. Ta szabla to nie
moja jedyna biała broń, a jednak była ze mną najdłużej i wiąże się z nią wiele
wspomnień, tym nie mniej ... trochę się cieszę, i może dlatego jest mi tak
dziwnie, że da ona życie nowym przedmiotom które przyczynia się na
pewno do powstania nowych wspomnień i przeżycia niesamowitych przygód.
A wy mieliście coś co po utracie/oddaniu/sprzedaniu, obudziło w was myśli, uczucia lub przemyślenia których nie byliście świadomi ?
piątek, 14 grudnia 2012
Przyjaciele ... na zawsze ?
Dojeżdżanie do pracy komunikacją masowa niesie ze sobą pewne
niedogodności. Nie to, że zawsze, ale jednak bywa to częste. Przynajmniej w
moim przypadku.
Są jednak plusy, które szybko odkryte pozwalają się cieszyć
i wykorzystać pożytecznie ten dany czas. No skoro już i tak, siedzę ponad
godzinę w pociągu w drodze do domu, niemal codziennie, to niech przynajmniej
czas ten jakoś mi posłuży. Najczęściej śpię, ale bywa, że nadrabiam zaległości
w sprawach, które jakoś zaniedbałem w ciągu dnia.
Jest jednak coś, co stanowi ciekawą odmianę od podróżnej
rutyny, zwłaszcza, jeśli podobne zdarzenia są szczególnie rzadkie, np. raz na
kwarta czy nawet rzadziej.
Chodzi o spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi.
Osobiście lubię, nawet bardzo, spotykać się ze znajomymi. Niestety ani moja
dyspozycyjność, ani dostępność tych, z którymi chciałbym się spotykać nie
pozwalają na to bym mógł, chociaż co dziesiąta czy nawet, co dwudziestą osobą,
z którą się koleguje, regularnie spotykać.
Sami wiecie jak to jest – praca, dom, dodatkowe nieplanowane
zdarzenia, zakupy, pomoc komuś, kontakty z rodziną, chwila odpoczynku czy
wyciszenia itd. A czas na spotkania ze znajomymi czy przyjaciółmi raczej się
kurczy niż duplikuje. Dlatego kiedy tylko trafi mi się okazja to korzystam
maksymalnie z takich nieoczekiwanych i nieplanowanych spotkań. Staram się
dowiedzieć jak najwięcej o koledze czy koleżance, których dawno nie widziałem i
których z reguły słuch zaginął, bo też nasi wspólni znajomi z tej siatki
kontaktów powypadali a wszystkich trawią podobne problemy natury logistyczno
czasowej. Czasem również, jeśli jest to możliwe, możemy nie tylko
„zaktualizować bazę danych na swój temat”, ale również pogadać o czymś, co
dotyczy tego, co czujemy.
Osoby, które kiedyś były z nami blisko, darzymy nie rzadko
tą szczególną formą, może nie zaufania, ale nadziei, że nas zrozumieją, bo
przecież był czas, kiedy znały nas jak nikt inny. Tak nam sie przynajmniej
wydaje.
Jak często myśleliście nad tym, dlaczego rozluźniły się
więzi, które kiedyś łączył nas z drugim człowiek w sposób, którego nawet nie
byliśmy w stanie opisać, bo ten ktoś był niemalże, częścią nas samych?
Dawno temu, właśnie w oczekiwaniu na pociąg do domu, odbyłem
długą rozmowę z pewnym starym kumplem, którego przez pewien czas nazywałem
nawet przyjacielem. Rozmowa tyczyła się nomen omen, przyjaźni właśnie i tego
jak to z nią jest. Rozmowa nie był bardzo długa – coś koło godziny, może mniej.
Alb często do niej wracam pamięcią i myślę o tym, co wtedy powiedzieliśmy obaj.
Nasze osobiste doświadczenia w większości są krańcowo odmienne, poza kilkoma
punktami stycznymi, a pomimo tych różnic nasze przemyślenia i spostrzeżenia
szły niemal ramie w ramie w tym samy lub przynajmniej bardzo podobnym kierunku.
Meritum. Doszliśmy do wniosku, choć każdy niezależnie, że
niewiele mamy wokoło siebie osób, których nazywamy przyjaciółmi. Osoby takie to
grupa kilku słownie osób, z którymi chcemy się widywać lub chociażby utrzymywać
kontakt i które są dla nas ważne nawet, jeśli są na drugim końcu świata.
Dlaczego ich obdarzamy tak bezcennym darem, jakim jest przyjaźń i to, co idzie
z nią niejako w zestawie (zaufanie, szacunek, cierpliwość)?
Co takiego sprawia, że cofamy daną przyjaźń? Dlaczego
„prawdziwych” przyjaciół mamy tak niewielu?
Opisana została wtedy kategoria, Starzy Kumple. Ktoś, kto
był przyjacielem, ale został z piedestału strącony. Ktoś ceniony, ale już niebędący
w tak bliskiej relacji, i ze względu na emocje i częstość kontaktu.
Wszystkie te pytania pojawiły się w pamiętnej rozmowie, w
cieniu Pałacu Kultury i na długo pozostały w mojej głowie. Na część z nich
odpowiedź znaleźliśmy obydwaj – na inne szukamy nadal, na niektóre natomiast
czasem indywidualnie znajdujemy coś, co może być odpowiedzią i na własną rękę
staramy się je zweryfikować.
Jednym z wniosków na temat tego, dlaczego tak niewielu mamy
PRZYJACIÓŁ, było cofnięcie się do etapu, kiedy to w głowie często rodzą się nam
oczekiwania właśnie wobec osób, które obdarzamy przyjaźnią. Nasze oczekiwania
są często, bardzo precyzyjne, lecz rzadko, kiedy dzielimy się nimi z obiektem
naszej przyjaźni. Tu mam nawet swoje podejrzenie, że łatwiej mieć przyjaciela
na odległość niż tuż za ścianą. Oczekiwania SA mniejsze i tym samy trudno się
rozczarować. A o rozczarowanie nie trudno, zwłaszcza, kiedy komunikacja kuleje,
lub jest w jakiś sposób zakłócona. Nie chcemy kogoś urazić i pewnych spraw nie
poruszamy, ale oczekujemy, że nasz przyjaciel sam sie domyśli, bo przecież nas
zna. Powinien znać, a jeśli nie domyśla się to znaczy, że się nami nie
interesuje, nie jesteśmy dla niego ważni, nie zajmujemy w jego sercu i umyśle
wystarczająco ważnego miejsca byśmy stawiali go wysoko w naszej własnej
hierarchii wartości. Niedomówienia, urazy – te prawdziwe i te urojone, zawody
które nagle ważą więcej w ocenie wspólnych relacji, niż między kimś innym a
nami. Poczucie dysproporcji – Ja daje więcej niż ta druga strona. Przypomina
wam to coś? ^_^
Z moim starym kumplem, widuje się sporadycznie – taki czas
nastał, że logistycznie nam do siebie nie po drodze, ale zawsze, kiedy tylko
mogę staram się z nim spotkać lub pogadać. Cenię to, jakim jest człowiekiem,
cenie jego zdanie i to, co dla mnie zrobił, jak bardzo wzbogacił mnie i ile się
dzięki niemu nauczyłem. Nie tylko o świecie, ale i o sobie. Po zdjęciu
brzemienia przyjaźni, nasza relacja wciąż jest dobra – potrafimy bardzo
szczerze i uczciwie porozmawiać, a nawet w trudnej sytuacji poradzić czy
wymienić słowami, które chcielibyśmy by zostały nieujawnione, a nawet
zaryzykowałbym myśl, iż jest lepsza. Zdrowsza.
Ilu macie ZNAJOMYCH na Facebook’u. Ilu z nich widujecie
częściej niż raz na pól roku, z iloma kontaktujecie się częściej niż dwa trzy
razy do roku, albo jak często sami inicjujecie spotkania?
Szanujmy przyjaciół i przyjaźń. Bądźmy wrażliwi na potrzeby
i charakter innych oraz jasno komunikujmy to, co jest dla nas priorytetem.
Zamiast domysłów, rozmowa. Zamiast emocji, fakty. Nie doszukujmy się ukrytych
znaczeń – nie wiemy, to zapytajmy. To nam może ułatwić życie. A na pewno go nie
utrudni – a to dużo.
Powyższe nie jest idealnym oddaniem tego, co chciałbym
przekazać na zewnątrz, a już na pewno nie oddaje natłoku myśli w mojej głowie.
Lubię ludzi, kontakt z nimi, to jak wpływają na mnie i co mi dają oraz
to, co ja mogę dąć im. Jestem ekstrawertykiem i chyba jest mi z tym dobrze, ale
czasem chciałbym mieć kogoś na wyłączność, tylko dla siebie. To jednak nie
możliwe. Część moich potrzeb, delegowałem na swoich przyjaciół – i większość z
nich wie o tym i zgadza się na to. Dzięki nim jest mi łatwiej. Nie mniejsze
wyrazy wdzięczności, należą się całej rzeczy tych, którzy kiedyś w jakiś
okolicznościach skrzyżowali swoja linie życia z moją. Wszyscy, których znam
wzbogacili mnie i mieli wkład w to że jestem dziś taki, jaki jestem. Jedni większy,
inni mniejszy, ale wszyscy jakoś się na całokształt złożyli.
wtorek, 11 grudnia 2012
Ustaw sobie to co chcesz ... ustawiając innych
Pierwsza grudniowa niedziela powitała mnie lekkim wiatrem, oraz temperaturą na tyle niską, iż z szafy wydobyłem najgrubszy szalik który uzupełnił moją garderobę. Gdyby nie informacja którą otrzymałem dwa dni wczesnej, iż jest jeszcze jedno wolne miejsce w grupie która ma się zajmować Ustawieniami Systemowymi, pewnie tę niedzielę spędziłbym tradycyjnie z rodziną w domu. Ale w tej sytuacji, przed dziesiątą byłem w centrum Warszawy i zmierzałem do miejsca gdzie całość miała się odbyć czyli pod wskazany adres gdzie znajduje się gabinet Psychologgi.
Sesja Ustawień Systemowych, w której brałem udział była dla mnie wyjątkowa z kilku względów.
Po pierwsze dla tego, że był to mój pierwszy bezpośredni kontakt z pracą w grupie w sensie terapeutycznym. Nigdy wcześniej, pomimo różnych doświadczeń i zakresu zainteresowań dotyczących psychologii i terapii, jako takiej, nie brałem udział w grupowych spotkaniach z tego zakresu.
Po drugie, pomimo opisu na stronie Psychologgi, nie zaskoczyło mnie trochę wykorzystanie i zastosowanie do celów spotkania tak silnie wrażeń, odczuć oraz emocji na TU i TERAZ. Wykorzystanie czegoś tak nie mierzalnego i ulotnego, było dla mnie ogromną nowością a jednocześnie zobaczyłem jak wielka jest siła tego, co nieuświadomione i co przychodzi z naszego wnętrza. Jak silne jest to, czego czesani nie pamiętamy i co nigdy nie zostało wypowiedziane, a jednak wiem to. Czujemy, że istnieje. Mamy pewność, że jest prawdziwe. Jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, nie wszystko można zmierzyć, policzyć i określić ramami.
Po trzecie i chyba najważniejsze, to poczucie bezpieczeństwa i zaufania. Zaufanie nie tylko do kompetencji prowadzących i moderujących osób, ale również do otwartości i życzliwości lub przy najmniej braku uprzedzeń osób biorących udział w spotkaniu. Trudno mi oceniać czy to norma czy wyjątek, bo jak pisałem wcześniej moje doświadczenie jest prawie żadne, ale i tak zdecydowanie było mi dobrze tam gdzie byłe i z osobami, z którymi byłem, pomimo że nie znałem ich i każdy z nas przyniósł ze sobą odmienny bagaż doświadczeń i oczekiwać. Połączyło nas to, że chcieliśmy tu być i otworzyliśmy się na nowe doświadczenie.
Ostatecznie nie zdecydowałem się na zrobienie własnego ustawienia, ale możliwość brania udziału w ustawieniach innych uczestników dała mi wiele do myślenia, w odniesieniu do spraw, które mnie bezpośrednio dotyczą i które w jakiś sposób są dla mnie nie łatwe. Na pewno jest tylko kwestią czasu, kiedy ponownie wezmę udział w ustawieniach systemowych. Na razie zbieram się i porządkuje myśli, które pojawiły się po sesji. Na następnej, na której będę zrobię swoje ustawienie i … zobaczymy. Trochę się boje, jak każdy chyba, otworzyć się przed obcymi ludźmi, ale może właśnie anonimowość z jednoczesnym zaufanie i wiarą, że wszystko robimy pozostaje w tym miejscu i czasie miedzy nami, a potem stajnie się częścią wspólnej intymnej często wiedzy, daje mi to poczucie bezpieczeństwa i uspokaja.
Czas pokaże.
Zachęcam, więc każdego, kto jest otwarty na nowe doświadczenia a jednocześnie szuka kierunku, w który warto iść by było po prostu dobrze tam gdzie jest to dla nas ważne.
Jeśli ktokolwiek chciałby zobaczyć jak to jest i " z czym to się je" to zapraszam do odwiedzenia strony http://psychologgia.pl informacja w zakładce Ustawienia hellingerowskie (systemowe) .
Jeśli ktokolwiek chciałby zobaczyć jak to jest i " z czym to się je" to zapraszam do odwiedzenia strony http://psychologgia.pl informacja w zakładce Ustawienia hellingerowskie (systemowe) .
poniedziałek, 10 grudnia 2012
Początek ..... końca ??
Wiele wody dzięki wiślanemu szlakowi wpadło do Bałtyku. I pewnie nie jeden litr jeszcze tę drogą pokona z gór do morza.
A Ja się jakoś zebrać nie mogłem by zacząć osobno pisać to co mi po głowie siedzi i już z tej szuflady zaczyna się wysypywać. A każdy dzień, niesie ze sobą coraz to więcej wrażeń, doznań, myśli i doświadczeń. Gdzie to wszystko pomieścić. Może to będzie właśnie takie miejsce, a może nie. Czas pokaże. Grunt że mam "swój kawałek podłogi".
No to do dzieła
A Ja się jakoś zebrać nie mogłem by zacząć osobno pisać to co mi po głowie siedzi i już z tej szuflady zaczyna się wysypywać. A każdy dzień, niesie ze sobą coraz to więcej wrażeń, doznań, myśli i doświadczeń. Gdzie to wszystko pomieścić. Może to będzie właśnie takie miejsce, a może nie. Czas pokaże. Grunt że mam "swój kawałek podłogi".
No to do dzieła
Subskrybuj:
Posty (Atom)