poniedziałek, 20 maja 2013

Dzieje się, oj dzieje ...


W pośpiechu, na jednej nóżce i roboczo - bo czasu mało a roboty w huk.

Złapałem wiatr w żagle. Jest to wiatr zmian i okazji do wykorzystania. Nie wiem jak długo mnie on będzie niósł, ale nie wątpliwie, muszę go wykorzystać, bo trudno określić kiedy taka okazja znowu się powtórzy.

A z tymi okazjami to dziwna sprawa - niby szukamy sposobów aby było nam lepiej, wyglądamy na horyzoncie możliwości poprawienia swej sytuacji (mówię tu bardzo ogólnie, maja na myśli przeróżne sprawy i obszary naszego życia),  a nieraz prawie mijamy ogromne okazje, wręcz wyjątkowe korzyści, tylko że ... jak raz tam akurat byśmy ich nie szukali bo "myśleliśmy, że tam pewnie nic ciekawego nie będzie" , a tu niespodzianka.

Jak do tej pory absorbowała mnie jedynie proza sytuacji bieżących, tak teraz mam wysyp okazji i szans wszelkiego rodzaju - nic tylko bujać się do roboty.

Co zresztą czynię, czym prędzej.

A, na koniec coś co mi dziś, niespodziewanie pomogło i wprawiło w dobry rezonans.

                                          

niedziela, 12 maja 2013

Czytanie - nie obiektywnym okiem amatora ...

Jestem niepoprawnym fanem Pilipiuka. Jak coś wyda - to ja to czytam. Nie koniecznie natychmiast, nie koniecznie w formie papierowej, ale staram się aby wcześniej, czy później - taka właśnie forma stała się moją własności. Oznacza to że nie jestem specjalnie obiektywny ani krytyczny, ale ... Wampir z M3 może czasami spotkać Szewca z Lichtenrade, a ja takie właśnie spotkanie przeżyłem.


Do WAMPIRA Z M3 podszedłem ze sporą rezerwą, gdyż wcześniej przeczytałem kilka recenzji, które w były na tyle rozbieżne, że trudno było mi ocenić czy warto poświęcać czas na tę pozycje. Już sam tytuł zdradza obszar zainteresowań autora i myśl przewodnią, na której opierać się będzie opowieść. Umieszczenie całej historii w latach osiemdziesiątych, minionego wieku jest zabiegiem ciekawym gdyż pozwala przenieść się do czasów, dla niektórych czytelników będących wspomnieniem dzieciństwa, a dla innych opowieścią z zamierzchłej przeszłości. 
Opisy Starej Pragi i jej mieszkańców, oraz przemieszanie prozy życia z legendami epoki PRL’u stanowi ciekawa mieszankę. Mimo tego, że bardzo lubię twórczość Andrzeja Pilipiuka, tak książka nie zapadnie mi jakoś głęboko w pamięci. Jest napisana dosyć spójnie i niewątpliwie, jak dla mnie stanowiła przyjemną odmianę po czytaniu w podróży gazet i czasopism. Tym nie mniej, raczej nie zasili w najbliższym czasie mojego domowego księgozbioru. Fajne czytadło, ale bez przesady – wielki plus za szybkość przeczytanie, oraz za to, że przedstawienia miejsca i ludzi, którzy odchodzą w niepamięć a stanowią ważny element tożsamości takich miast jak warszawa. Jeśli bardzo lubicie autora, jesteście fanami Warszawy i jej historii, albo macie zbyt wiele czasu i nie wiecie, co z nim zrobić … polecam. 

Inaczej sprawa się ma w przypadku SZEWCA Z LICHTENRADE. Reklamy w metrze i na portalach księgarskich lub czytelniczych, już od dawna uprzedzały, że niedługo pojawi się kolejny zbiór opowiadań. Poprzednie zbiory wypadały różnie – w każdym było kilka historii, które trafiały do mnie bardziej, a cześć niespecjalnie mnie poruszała. Nie inaczej było i tym razem. Miałem duże oczekiwania, które jednak i tak ograniczyło przeczytanie, APARATUSA, który jednak mnie rozczarował - jako całość - chociaż oczywiście miał kilka zaskakujących zwrotów akcji czy niespodziewanych wyjaśnień zgłębianych zagadek.Wracając jednak do SZEWCA, to muszę powiedzieć, że zwłaszcza tytułowe opowiadanie przypadło mi do gustu - pozostałe natomiast mniej lub bardziej, ale trzymają założony przeze mnie poziom. 



Warto było wydać te trzydzieści sześć złotych na zbiorek A. Pilipiuka, bo wchodzi do głowy łatwo a kilka rzeczy z zakresu historii i kultury z chęcią zagłębie na indywidualnych poszukiwaniach w księgozbiorze (najpierw własnym, a potem bibliotecznym). Przy okazji dodam, że postacie, które pojawiły się obok Skórzewskiego, czyli Storm i Olszanowski, wciąż pokazują nam więcej i więcej ze swego życia. Tak zawodowego jak i osobistego.


To na tyle – teraz czas na kolejne książki, oraz – co niestety nie przedstawia się optymistycznie w najbliższym planie realizacyjnym – filmy, których już spora kolekcja uzbierała się na DVD.


Uf. Trzeba się spiąć i zrealizować plan.


Mam nadzieje, że po tych wypocinach powyżej zerkniecie przychylniejszym okiem na obie książki wszak każda ma swoje plusy i zalety uzależnione jednak od właściwej chwili, w jakiej zostanie użyta. Nie żałuję, że którąkolwiek z nich przeczytałem. Jedna nawet znalazła miejsce na mojej półce.

piątek, 10 maja 2013

Nawrócony czytelnik ...


Od pewnego czasu staram się nadrabiać, czynione latami zaległości i czytać tak wiele jak to tylko możliwe.
Przyznam się wam, że odkąd poszedłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej, czytanie mnie po prostu nużyło. Nie widziałem w nim ani nic ciekawego ani tym bardziej mogącego przynieść mi konkretne korzyści.
Niechęć do zgłębiania podręczników szkolnych, przeniosłem płynnie na lektury, z których już tylko krok był do rozciągnięcia mej czytelniczej awersji na cały świat słowa pisanego i drukowanego.

Szczęśliwie, było coś, co pozwoliło mi zachować jako taki kontakt ze światem wydawniczym i co od najmłodszych lat z wielkim zapałem i chęcią pochłaniałem – komiksy.

Pierwsze zeszyty były typowe dla lat mojego dzieciństwa i mojego pokolenia – początek lat osiemdziesiątych to niepodzielne królestwo Tytusa, Kajka i Kokosza, Thorgala, oraz
komiksów, wydawanych przez pismo Fantastyka oraz wielu pomniejszych, często pojedynczych historii jedno zeszytowych lub krótkich np. historycznych, serii.

Moi rodzice patrzyli z rozczarowaniem, na fakt, iż zamiast Sienkiewicza, Brzechwy czy chociaż Tuwima, wlepiam wzrok w obrazki okraszone skąpymi w ich ocenie, dialogami czy opisami. Szkoda, że nie mogłem im wtedy powiedzieć, żeby sienie martwili, bo kiedyś nadrobię – lub przynajmniej dołożę wszelkich starań, by nadrobić – wszelkie czytelnicze zaległości.
Na szczęście gdzieś na finiszu liceum, zacząłem poznawać osoby, które czyniły z indywidualnego czytelnictwa nie tylko zaletę, ale i powód do dumy a nawet sposób wyróżnienia się w grupie rówieśniczej. Niemal z dnia na dzień zauważyłem, że czytać warto bo to się opłaca i jest modnie. Może to nie specjalnie adekwatne słowo, ale tak to teraz czuję, a wtedy … po prostu chciałem być lubiany, więc rozpocząłem pierwsze spotkania z książką. Na własna rękę. Niestety – lata zaniedbań i ignorancji przełożyły się na elementarne braki w wiadomościach, CO i KOGO się czyta. Niby istnieje lista lektur, ale jakoś wydawało mi się, że to, co się na niej znajduje to straszne nudziarstwo i zwyczajna chała, mająca nie wiadomo, co na celu – teraz bym powiedział, martyrologia i propaganda – wtedy, słowa te nie były mi do końca znane, jeśli chodzi o dokładne ich znaczenie oraz zastosowanie. Cóż począć -każdy błądzi.

Znowu pomogły mi znajomości i wcześniejsze doświadczenia z komiksami – naturalnym wyborem została fantastyka. Na początek, delikatnie – Wiedźmin. A potem już poszło. Wiele. Bardzo wiele książek, przeszło przez moje ręce. Od naukowych (kupowanych z własnej potrzeby zdobycia wiedzy) przez wszelakiej maści poradniki, do beletrystyki przeróżnych gatunków i nurtów. Nie zawsze czytam wydania papierowe – niejednokrotnie, najpierw zaglądam do wersji elektronicznej, a gdy mnie zaciekawi, sięgam po klasyczną formę. Powoli również kolekcjonuje swoją biblioteczkę, wierny pierwszym fascynacją.

Skłamałbym jednak, że komiksy porzuciłem na rzecz książek i zapomniałem o nich. Nic z tych rzeczy. Razem z wprowadzeniem do czytelniczej diety, nowych autorów i tytułów, moje gusta zaczęły ewoluować również w zakresie doboru pozycji komiksowych. Chętniej sięgam po dłuższe serie – większą uwagę przywiązuje do historii zawartej w poszczególnych tytułach, jednak nadal nabywam albumy, które zakupiłem głównie dla wartości graficznych. Oczywiście mam klasyki, które nigdy się dla mnie nie zestarzeją, ale coraz bardziej wybrednie decyduje się na zakup kolejnych albumów – ceny stanowią poważne ograniczenie, ale również pomogły mi na nowo dokonać ocen niektórych pozycji z moje zbioru.
Część pożegnałem bez żalu, a inne z pewnym smutkiem, bo wiele wspomnień wiązało się z niektórymi wydaniami. Było minęło.

A dziś?
Obydwa nurty czytelnictwa, uzupełniają się we mnie. Komiks i książka.

I tylko zastanawiam się jak zrobić, by moi synowie skrócili trochę drogę do fascynującego świata książek. Aby nie czekali tak długo jak Ja, na zapoznanie się historiami rozpalającymi wyobraźnie i przyczyniających się do niesamowitych pomysłów rodzących się w głowie razem każdym kolejnym rozdziałem.

Pomysłów mam wiele – które wybrać i jak wprowadzić je w życie … to temat na zupełnie inny wpis.

A tak na marginesie … i z innej beczki.

Mam egoistyczne i samolubne marzenie. Chciałbym mieć kiedyś pokój biblioteczny – taką miniaturową czytelnię. Zbieram nawet różne zdjęcia i koncepcje aranżacji. Może kiedyś, jakoś … 

wtorek, 7 maja 2013

Głębokie południe ....

Wiem że tytuł jest dwuznaczny co najmniej, ale taki ma być ...

Nadmieniłem już nie raz że fascynuje mnie południe stanów zjednoczonych. Może nie jestem obywatelem Dixie, ale niewątpliwie tamtejszy styl życia jest mi bliski i czuję głęboką tęsknotę za tym utraconym krajem, który odmieniła klęska Roberta E. Lee.

Ale bez smętów.

Wracając niedawno z urlopowego wyjazdu, słuchaliśmy w samochodzie różnych rytmów z szeroko pojętego południa. Od Nowego Meksyku i Texasu, po dorzecze Missisipi i bagna Florydy. Tak mną to zakręciło, że wyszukałem małe co nieco i ... teraz słucham zapętlonej play listy.

Wybrałem utwory które znam głównie z filmów bądź trafiłem kiedyś na YouTube.

Poniżej mała próbka tego co mi teraz w głowie gra.


Powyżej Wayfaring Stranger - wykonuje Jack White, w filmie Cold Mountain.


A teraz, Soggy Bottom Boys - I'am a Men of Constant Sorrow z filmu "O brother where art thou?"

A na koniec coś nowszego co jednak przykuło moją uwagę .... hm ... w sumie to juz bardziej country ale .. i tak coś w sobie ma ^_^

Może nie mam gustu muzycznego ale za to wiem co mi się podoba i co mnie intryguje.


Big &  Rich - Save a Horse (Ride a Cowboy)
Jak widzicie, wszędzie czają się inspiracje ... jakie, to już inna kwestia. Czają się i trzeba uważać co nam wpadnie do głowy, bo możemy mieć problem by się tego pozbyć. Tak ja Ja teraz.



piątek, 3 maja 2013

Przywitał mnie rano " Ołowiany Świt" ...

Pisać każdy może - parafrazując Jerzego Stuhra. Czy jednak każde zapisane na papierze słowo godne jest uwagi, a w późniejszym czasie uznania i pochwał, oto jest pytanie.  

Drugiego Maja, skorzystał z zaproszenia, skierowanego do mnie za pośrednictwem Facebooka i plakatów rozwieszonych w różnych miejscach naszego miasta, które zapraszały do "Pełnej Qulturki" na spotkanie autorskie z Michałem Gołkowskim, twórcą pierwszej polskiej powieści STALKERSKIEJ, "Ołowiany Świt".



                                              
Wiele książek ukazuje się na polskim rynku wydawniczym, a równolegle z bijącymi na alarm badaczami, którzy grają larum dla czytelnictwa, co miesiąc księgarnie, sklepy i antykwariaty, zasilane są nowymi tytułami, tak znanych pisarzy jak i literackich nowicjuszy. Wiele książek, w tym potoku księgarskiej różnorodności, przechodzi niezauważonych, pomimo iż treści jakie oferują czytelnikom, są oryginalne i interesujące, a nierzadko - są czymś nowym, czego nigdy jako odbiorcy jeszcze nie doświadczyliśmy. Wszystko wedle zasady, lubimy to co znamy.

Teraz pewnie, u niektórych osób pojawiło się pierwsze zniecierpliwienie i pytanie, "Ale co z tą książką?"

Otóż sama książka, jest dokładnie tym czego się spodziewamy. Zgadzam się z autorem i nie dopatruje się w jego słowach, tych które widać na nagranych w internecie filmikach, jak i tych wygłaszanych podczas spotkań na żywo, że każdy znajduje w tej książce to co chce i odbiera ją na swój subiektywny sposób. Zgadzam się z tym, chociażby z tej prostej przyczyny, bo jak inaczej wytłumaczyć że jedna książka potrafi mieć skrajnie różne recenzje, a nawet w obrębie mediany, bywają one niejednoznaczne i nie podobne.

"Ołowiany Świt" jest zapisem tego co dzieje się z głównym bohaterem, z jego własnej perspektywy. Ten sposób narracji możemy uznać, tak za genialny jak i całkowicie nie trafiony. Dla mnie jednak, jest on bardzo dynamiczny, a w niektórych momentach potęguje jakiś nieuchwytny niepokój. Do końca pozostało mi coś około sześćdziesięciu stron, a mimo to, byłem już zaskakiwany zmianą, tak losu jak otoczenia którego częścią z każdym krokiem staje się główny bohater.

Zetknąłem się już z tematem S.T.A.L.K.E.R.a kilka lat temu, więc nie jest to dla mnie wątek nowy i nieznany.
Autora znam jeszcze dłużej, dlatego ocena jego dzieła nie jest dla mnie łatwa, zwłaszcza że odnoszę jego słowa (pisane i mówione) do tego co o nim wiem i jak go widzę.

Możliwe że zaburza to trochę moja opinię, lecz jestem przekonany że nie ma w świecie jednej obiektywnej opinii na temat jakiejkolwiek pozycji wydawniczej, bo czy podchodzimy do książek całkowicie "czyści"? Czy na prawdę jesteśmy białą kartą, która nabiera treści i wyglądu razem z kolejnymi stronami dzieła?
Niesiemy bagaż naszych osobistych doświadczeń, sympatii oraz preferencji i wpływają one na nasz odbiór wszystkiego co nas otacza nie mniej niż pogoda i relacje z bliskimi.

Mnie książka się podoba. Trafia do mnie sposób narracji i przyjmuję język jakim została napisana. za właściwy i adekwatny dla treści które ze sobą niesie. Mam jednak nadzieje, że nikt z osób które moje słowa przeczytają, nie zaufa mojej opinii sam zweryfikuje czy w przeważającej większości, pozytywne recenzje, które ukazały się i w ciąż ukazują w internecie, są zgodne z prawdą.

Warto byłoby poznać niektórych autorów tych recenzji, aby móc zweryfikować słowa Michała G. czy faktycznie, recenzja więcej niż o recenzowanym, mówi o recenzencie.

Sięgnijcie po "Ołowiany Świt".Treść, jak treść - podlega indywidualnej ocenie. Cena jak na czasy kryzysowe, przystępna - a przy wszystkich zaletach dotyczących zawartości książki, to kryterium które niejednokrotnie decyduje czy tytuł ma szansę wybić się ponad inne, wydawane równolegle pozycje. Pogoda zachęca do lektury, więc do dzieła.







czwartek, 2 maja 2013

Terapia dla opornych ...

Niby każdemu można pomóc. Ważne aby ten ktoś chciał pomocy i współpracował z pomagaczem. Proste prawda?

No właśnie ostatnio nurtuje mnie jedna kwestia. A co jeśli osoba która potrzebuje pomocy, sama do końca nie wie, jakie są jej motywacje, co nią powoduje, czego oczekuje - mówiąc wprost: O co jej chodzi tak na prawdę.

Możecie myśleć różnie, ale z mojej perspektywy, to spory problem, tak dla pomagacza jak i dla osoby która pomoc chce (a na prawdę chce) otrzymać.

No bo przecież, nie ma nic łatwiejszego aby się otworzyć, przyznać do błędów, poddać się pokucie, przeżyć karę i otrzymać wybaczenie, oraz wsparcie by wytrwać na "nowej" drodze. No chyba że okłamywaliśmy siebie tak długo,  tworzyliśmy iluzje wokół siebie od tak dawna że nie tylko doszliśmy do mistrzostwa w łudzeniu innych, ale i udało nam się omamić i zwieść siebie. I tak, nasza szczerość może być narzędziem do realizacji nieuświadomionych potrzeb  np. uwagi czy bycia ważnym. Uczucia które dla innych stanowi katarzis, nam nic nie dają i na dłuższą metę stają się kolejnym elementem piętrowej fikcji w której żyjemy i w którą wikłamy innych.

Kłamiemy od tak dawna i tak wytrwale, ze już nie wiem co jest prawą. Co jest naszą prawdziwą potrzebą a co wdrukowanym czy przejętym od innych pomysłem na kierunek działań.

Podążamy z innymi i działamy napędzani często odruchami stadnymi. Nie pochłania nas refleksja nad tym co dalej i jakie będą dalekosiężne konsekwencje naszych czynów i decyzji. Nie potrafimy odwlec gratyfikacji, jak małe dzieci które wolą natychmiast otrzymać cukierka niż poczekać chwilę i dostać ich więcej.

Tak też jest z emocjami i uczuciami - wyrażamy jest szybko i wyraźnie, bo chcemy aby inni je widzieli i prawidłowo tzn. zgodnie z naszymi intencjami je odczytywali, ale z czasem gubimy się w grach pozorów, półprawd i niedopowiedzeń. JA realne od idealnego JA, oddaliło się tak bardzo że to pierwsze nie wiemy nawet czy kiedykolwiek wiedzieliśmy ani jak wygląda, natomiast to drugie jest nam obce bo składa się z oczekiwań i pragnień innych.

Jeśli więc chcecie pomocy, to jak najbardziej, zawsze jest ta właściwa chwila aby o nią po prosić. Zawsze warto postawić, chociaż najmniejszy krok, na drodze ku lepszemu jutru - bez względu na to czy od początku wiemy dokąd zmierzamy. Jeśli czujemy że coś jest nie tak, szukajmy pomocy, wsparcia, zamiany. Może w trakcie całego procesu uda nam się dojść do setna i to co do tej pory ukrywaliśmy przed samym sobą, teraz otworzy się przed nami ze wszelkim dobrodziejstwem i przekleństwem jakie w sobie ukrywa.

Bez względu na motywacje - szukajmy usprawnień i pooprawiajmy nasze życie. Do puki nie krzywdzimy innych i siebie.