poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Uczciwie ....

Uczciwie chciałem dziś napisać kilka mądrych i przemyślanych słów. No i niestety po intensywności dwóch dni, najważniejszych świąt w kalendarzu religijnym, z punktu widzenia mej wiary ... nie dam rady. 

Zmęczył mnie zwłaszcza lany poniedziałek - podstępne i okrutne święto.

Ledwo dałem radę ... ale nie dałem się tym małym potworom. Przynajmniej do 9:00 ... bo potem to już było z górki.

Jutro skrobnę co nieco i okraszę materiałem dźwiękowym ...

Jutro.

Zdecydowane.

A to dla tych co by im się wyciszenie przydało ...

                                    

Wiem, że dwie godziny to długo, ale daje rade ....

^_^

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Macie parę groszy na zbyciu ... ??

Wiem że może to dziwny początek, ale ... jak stoicie finansowo ?

No wiecie, chodzi mi o to czy macie pieniądze nie tylko na zakup jedzenie i opłacenie rachunków i tym podobne, ale czy np. stać was jeszcze na realizację jakiś waszych pasji czy przyjemności ?

Ja wiem - kryzys, zmniejszenie zasobności portfela, niepewność zatrudnienia, zmienność rynku pracy i tak dalej, a jednak ... chyba każdy ma, jak śpiewały kiedyś bodaj Fasolki, "jakiegoś bzika".

Tak się złożyło że mam zainteresowanie czy też hobby, a nawet jestem w tej komfortowej sytuacji, gdzie dotyka mnie na tym polu klęska urodzaju. Cierpię na brak środków czy zasobów, niż chęci i pomysłów.
Nie ukrywam że moich dwóch synów swoim pojawieniem się na świecie, mocno przyczyniło się do  tego że pojecie Fit nie jest mi obce. Co prawda bardziej w odniesieniu mojego portfela niż sylwetki, no ale nie wszystko na raz.

Z racji wygaszania mojej aktywności w kolejnych niszach moich zainteresowań, pojawiły się jednak okazje i możliwości by na niektórych z nich zarobić. W moim przypadku, to głównie rycerstwo i to co z nim związane.
Nie mówię jeszcze o stałych dochodach czerpanych z tego źródła, ale zdecydowanie, coraz częściej mam miesiące, że mój budżet mocno czuje wsparcie tych "nieplanowanych funduszy" które go zasilają.

Naturalnie pojawiły się pomysły aby zaangażować się bardziej w te okazyjne projekty i tym samym uczynić je może, w niedalekiej przyszłości, głównym źródłem dochodu.

Jednocześnie równie szybko pojawiły się obawy - nie tylko moje, lecz od osób z którymi rozmawiałem o swoich przemyśleniach - czy uczynienie z pasji pracy, nie zabije czasem przyjemności i frajdy, która teraz mnie napędza, aby dawać z siebie i po 120 % jak jest okazja? Czy to że będę zarabiał na pasji i hobby, nie pozbawi mnie wentyla bezpieczeństwa którym teraz są moje nieliczne i przetrzebione, ale jednak żywe , zainteresowania?
No i wreszcie czy uda mi się utrzymać z czegoś co jednak jest często, dosyć niepewnych a przynajmniej niezbyt przewidywalnym źródłem dochodów? chociaż to ostatnie to chyba pytanie innego typu.

Tu dochodzimy do sedna:

Czy  możliwe jest harmonijne i skuteczne połączenie, przyjemnego z pożytecznym - pracy z pasją ??
Czy warto przekuwać swoje hobby i swoją pasje w pieniądze, oraz co raczej nie nieuniknione, w pracę ze wszystkimi tego konsekwencjami - tak samo pozytywnymi jak i negatywnymi.

Powiem wam że od czasu gdy pierwszy raz postawiłem sobie to pytanie, sporo się zmieniło i jeszcze trudniej mi odpowiedzieć na nie dziś.
Bo niby w pracy dostaje więcej, więcej pracuje, ale i z większej ilości źródeł mam dopływy zasilające mój domowy budżet i - co zaskakujące dla wszystkich którzy mnie znają po kilkanaście czy więcej lat - główne zajęcie w pracy, stało się moją ... mała pasją.

Kurczę - lubię robić to co robię, a jednak .... większa kasa, zawsze się przyda, a pytanie wciąż bez odpowiedzi.

Może podzielicie się swoimi przemyśleniami ?

 A może pewnego dnia będziemy mogli leżeć i bimbać na takiej np. łączce :)


niedziela, 13 kwietnia 2014

Buuuuuzi ....

Dziś szybko, konkretnie i bez zbędnych podtekstów ... po prostu lubię, więc się dzielę z wami.

Warrant, Twisted Sister oraz Kiss.

Nie znacie, nie słyszeliście ?? Wikipedia stoi otworem tylko czeka .... ja akurat dziś zapodaje to ... zobaczy,y co będzie jutro :)



Lecimy dalej i teraz dla wszystkich trochę uczucia ......



A aby utrzymać tempo ....







A teraz trochę ... nawet nie wiem jakim żartobliwym określeniem to opisać .... ale .... dacie radę jak doszliście aż tutaj.





Grubo, co nie ??
                                      

środa, 9 kwietnia 2014

Nadzieje i rozczarowania .....

Post apokaliptyczny świat - świat będący ledwie cieniem obecnego życia. Oraz filmy gdzie w ilościach pół przemysłowych pojawiają się Zombie. Ich obecność nie jest wymogiem koniecznym, aczkolwiek - mile widzianym.

To zdecydowanie lubię.
Oczywiście moje filmowe gusta są elastyczne i nie raz już ryzykowałem potencjalnie możliwy ból głowy i odruchy wymiotne, lecz z reguły po obejrzeniu danego obrazu dochodziłem do wniosku że nie jest źle, lub nawet jest dobrze, a czasem zastanawiałem się dlaczego tak długo odkładałem obejrzenie owego filmu, skoro jest taki przyjemny i dla oka, i dla ucha.

No dobrze - ta ostatnia reakcja zdarzyła się może kilka razy, ale jednak miała miejsce, więc to nie tak że nie warto ryzykować.

Jakiś czas temu postanowiłem więc zweryfikować słowa mojego kolegi z przed kilku lat, kiedy to stwierdził że zdążyło mu się obejrzeć zachwalany w sieci (nie pamiętam już gdzie dokładnie) film pt. "Uciec przed czasem".

Co wyróżnia ten film na tle innych - fakt że WSZYSCY bohaterowie i statyści to ludzie młodzi lub zgoła dzieci. No tak koncepcja i fabuła. Nie będę wam zdradzał fabuły bo w sumie dwa trzy słowa wystarczą aby ją streścić, wiec nadmienię tylko ze najfajniejszym elementem filmu jest zdecydowanie ... trailer. To filmu punkt najmocniejszy i na nim należy się skupić - nie psuć sobie potem wrażenia, oglądając całą produkcję.

Obejrzałem, więc mam prawo marudzić, ot co :)


Nie polecam, ale lojalnie uprzedzam że .... jeśli chcecie poszerzyć perspektywy również o słabiznę, to to zdecydowanie może wam pomóc w wyznaczeniu na nowo granic waszej cierpliwości.

Zaraz potem, chcąc odreagować, postanowiłem obejrzeć film gdzie są Zombie, spustoszony zarazą świat i ludzie desperacko broniący swego życia, coraz bardziej spychani do ciasnych enklaw, zmieniają się w eksploratorów wielkiego globalnego śmietnika.

"Wiecznie żywy"

Koniec bycia miłym.

Jak lubię Johna Malkovicha, tak film mnie przeraził poziomem dramatyzmu. A tak - dramat moi drodzy właśnie, a nie horror czy nawet czarna komedia. Raczej buraczkowo, słomiany dramat, doprawiony sosem zlepek i zapożyczeń które (chociaż nie jestem wytrawnym kinomanem) aż mnie odrzuciły. ładne plenery - fajna praca kamery, nienajgorsza charakteryzacja i ... to na tyle.

Fani Zombie - nie idźcie tą drogą - NIE WARTO !!!! Takie moje, subiektywne zdanie.

No ....

To dziś na tyle, a już nie długo .... co oglądać aby być lepszym sprzedawcą ... zwłaszcza telefonicznym :)

wtorek, 8 kwietnia 2014

Dzieciństwo zapisane na VHS

Jako że urodziłem się między początkiem, a końcem lat osiemdziesiątych XX wieku, to nie ominęły mnie dwa ważne elementy środowiskowe które odcisnęły swe piętno na mej psychice.

Pierwszy to kanał POLONIA 1 ( o nim kiedy indziej) a drugi to kasety VHS które wąskim strumieniem płynęły do polski przed rokiem 89 - przynajmniej z mojej perspektywy - natomiast całkiem wartkim nurtem pojawiły się w moim życiu jakoś tak z początkiem lat dziewięćdziesiątych i na długo wyznaczyły granice tego co mi się podobało i co do mnie trafiało.

Pech chciał, że w pewnych latach, były to w zdecydowanej większości, filmy wojenne made in USA, oraz mordobicia z Azji.

I o tych ostatnich słów kilka dziś, bo .....

Niedawno pomagałem znajomemu w przeprowadzce z rodzinnego domu i podczas czyszczenia jego niewyobrażalnie zagraconego pokoju oraz przedpokoju, natrafiliśmy na kilkanaście (!!) pudeł z kasetami VHS - a tam, prawdziwe skarby : Akademia Policyjna, Rambo, Predator, filmy z Japonii, Chin, Tajwanu i z całej masy mniejszych i większych regionów i państw. A pośród nich - perełka która mnie ścisnęła za serce bo oto otworzyła się wielka paczka gdzie trzymałem w swej pamięci wspomnienia i emocje związane z jednym a w zasadzie z dwa z tych filmów które zobaczyłem wśród tytułów w owych pudłach, a których próżno szukać w telewizji.

ŻELAZNE ANIOŁY I i II




Kiedy dziś patrze na okładki, to pewnych elementów filmów mimo wielkiej elastyczności i wysiłku, nie jestem w stanie do nich dopasować ale ... widać taka licentia poetica że jak w książkach, komiksach oraz innych plakatach reklamowych - okładki bywają ciut ... wyolbrzymione lub podkoloryzowane względem treści. Zwłaszcza w latach osiemdziesiątych o dziewięćdziesiątych.

Wpisałem w sumie bez przekonania,  polski tytuł do YouTube i .... wyskoczyły !!!!!!! Jeden po drugim. Z lektorem (prościutko z kasety video) oraz w oryginale, bez jakichkolwiek tłumaczeń.



Obejrzałem więc. Koszmarna jakość. Straszna fabuła i dialogi. Aż mnie wszystko bolało, ale ... byłem szczęśliwy, bo oto zupełnie niespodziewanie wyszarpałem jeden z okruchów mojego dzieciństwa i wczesnej młodości - powróciłem w miejsce które już nie istnieje i istnieć już nie może.

Było fajnie.

A wy - macie jakieś woje wspominkowe filmy które odkąd wyłączyliście kiedyś magnetowid, czy też schowaliście kasetę do pudełka, zniknęły wam z oczu bądź nie obejrzeliście więcej ??

Napiszcie - może coś sobie jeszcze przypomnę :)

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Przygoda w Ogródku ....

Niedziela ładna - wiec warto skorzystać i wybrać się na spacer - tym razem kierunek Ogródek Jordanowski.

Swoją drogą, czy zastanawialiście się kiedyś, skąd ta nazwa pochodzi i to oznacza?

Nie, nie ... nie będę teraz tego opisywał ... od tego jest google.pl, tym nie mniej, zerknijcie :)

Tak więc, będąc na terenie jednego z miejskich placów zabaw, usłyszał jak dziewczynka (na oko z pięć lat) zaraz po zepchnięciu ze zjeżdżalni przez chyba ciut starszego chłopca, odwróciła się do niego, po czym powoli zbliżyła swoją twarz do jego twarzy i wykrzyczała tak głośnio, że WSZYSCY którzy byli w tej części, nie małego w sumie obiektu jakim jest miejski plac zabaw przy AL. 600 lecia w Sochaczewie, usłyszeli jak z jej ust płynie następujący komunikat do sprawcy, właśnie co zaistniałej sytuacji kryzysowej (tu cytuje i przepraszam) : "Pojebało cię, debilu ?? "

Prawie mi kartonik z soczkiem, wypadł z dłoni i na piach poleciał ... na szczęście mój syn był zbyt zaaferowany zjeżdżaniem na linie, aby poświęcić więcej uwagi całemu zajściu, za to mnie ... nie ukrywam ... opadła szczęka ... bardzo nisko.

O reakcji rodziców obydwojga dzieci ... które okazały się rodzeństwem, przez grzeczność i współczucie nie napiszę.

Powiem tylko że to co zobaczyłem było wspaniałym przykładem zespołowej pracy matki i ojca w zakresie szybkiej, a wręcz ekspresowej ... ewakuacji potomstwa ze strefy zagrożenia.

Jedno jest pewne - w razie nieoczekiwanego znalezienia się w strefie wojny szybko się ulotnią - bez dwóch zdań. :)

Pytanie czy was coś spotkało ciekawego ostatnio w przestrzeni publicznej ?


Bo Ja, im częściej wychodzę z domu z dzieciakami, nie tylko swoimi, tym częściej słyszę rzeczy które normalnie mi chyba umykają ... może to dlatego że wtedy kiedy idę gdzieś z dzieciakami to nie używam słuchawek i MP3 ale ... kto to wie ...  :)

I jakoś tak mi się zebrało - bo to w końcu moje dzieciństwo :)

niedziela, 6 kwietnia 2014

Wycieczka do parku

Zastanawiałem się wczoraj nad tym, czy nie wziąć na spacer piłki, co by z synami w parku pokopać .... plan podstawowy zakładał oczywiście karmienie kaczek i gołębi, ale generalnie była szansa na modyfikacje i dodatki.

Jako pomyślałem tak też zrobiłem i w lnianej czarnej torbie, wylądowała średniej wielkości dmuchana piłka która nie dosyć ze lekka to jeszcze wyporna.

Wyporność ważna rzecz - zwłaszcza kiedy dziecko, które ową piłkę, w rzeczonej torbie niesie,  zaliczy zjazd do parkowego stawu po małej skarpie :)

To tylko tak brzmi dramatycznie brzmi - generalnie więcej strachu młodego, i zaskoczenia kąpielą na początku kwietnia, niż faktycznego niebezpieczeństwa. Nim dotknął wody już w niej stałem i go łapałem, ale ze swoje waży to się trochę zamoczył.

Morał - przewidujmy nie przewidywalne. Np. zaopatrujmy dzieci w dmuchane plażowe piłki.

Tak, tak .... i jako rodzice bądźby bardziej uważni .... chociaż z drugiej strony .... no jak babcie kocham do feralnego momentu, był przy mnie, trzymał się mnie i ogólnie siedział obok na trawie, a Ja zerkałem co chwilę na niego.

A i tak nie przestrzegłem .... co począć.

przynajmniej wiem że w Sochaczewskim parku, staw jest przy stromym brzegu, tak do kolan :)

Bądźcie uważni drodzy rodzice - czy dookoła głowy to nie przenośnia ... to fakt. Mnie akurat z tej strony i na chwilę, tych oczu zabrakło. I co ?? I na szczęście skończyło się na malowniczej przygodzie i smętnym powrocie do domu w mokrych ubraniach.

czwartek, 27 lutego 2014

Ukryte motywy ...

Nie da się ukryć, że większość z nas, jest podatna na efekt pierwszeństwa.

Bardzo często są to smaki, zapachy dzieciństwa. Czasem miejsca które odwiedzaliśmy bądź też muzyka którą usłyszeliśmy jako coś absolutnie nowego - czasem autor lub gatunek literaci z którym się zetknęliśmy. I choćby w późniejszym czasie, zdarzyło nam się znaleźć coś co stoi dużo wyżej w zakresie jakości, ilości czy czego tam sobie życzymy, pierwsze miejsce w naszym sercu i umyśle jest na zawsze zajęte.

Tak jest ze S.T.A.L.K.E.R.em.

Odkąd po raz pierwszy spotkałem się z tym terminem - zobaczyłem grę, przeczytałem książkę, usłyszałem piosenkę Kaczmarskiego wkomponowaną w zdjęcia maszerujących zdobywców Zony, wiedziałem że prawdziwi Gieroje, są na wschód od Odry.

A jednak.

Znalazłem coś co każe mi na nowo spojrzeć na Post Apokalipsę w wydaniu "zachodnim". Otóż bowiem znalazłem dowód na to że pewne motywy będące wizytówkami Zony, są i były znane w krajach zachodnie europy, już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych :)

Poniżej dowód na to ...


Z resztą zespól ten ma sporo fajnych stylizacji z których niewątpliwie nie jeden twórca popkultury europejskiej czerpał garściami w końcówce minionego wieku :)

Wiem - herezja, .... a jednak nie mogłem się oprzeć. ^_^

piątek, 14 lutego 2014

Równowaga ....

Nigdy nie nabyłem nawyku bycia systematycznym a tym bardziej uporządkowanym.

Wiele się zmieniło w tej materii w ostatnich kilku latach, tym nie mnie wciąż nie jest bajką - po prostu nie jest tak źle jak było kiedyś.
Różne są sposoby aby sobie poradzić z roztargnieniem czy uporządkować chaos panujący w terminarzu lub np. w głowie. Skoroszyty, fiszki, przypomnienia, tablice z żółtymi karteczkami czy notatniki albo kalendarze. Do wyboru do koloru.

Osobiście, od pewnego czasu - stawiam w sprawach organizacyjnych na kalendarz.

Tak oto kilka dni temu, weryfikowałem najbliższy miesiąc pod kontem obłożenia poszczególnych dni różnymi terminami, zadaniami itd., kiedy mój wzrok spoczął na piątku, czternastego lutego.

Walentynki. Święto Zakochanych. Dzień Miłości. Dzień Życzliwości. Czas afirmacji tych wszystkich, pozytywnych uczuć, które trzymaliśmy w ukryciu, a które teraz mogą w sposób nieskrępowany trafić do adresatów do których często, zwłaszcza w latach młodzieńczych, po cichu wzdychaliśmy.

Osobiście uważam, że każdy dzień powinien być przepełniony atmosferą wyjątkowej życzliwości i miłości dla bliźnich. Każdy dzień powinienem być Walentynkami, Wigilią Bożego Narodzenia, Dniem Matki i Ojca, a nie tylko poszczególne dni w kalendarzu.
Czy można zredukować np. okazywanie miłości do kilku ledwie wybranych dni? Czy można, nie mając czasu na co dzień lub nie będąc specjalnie wylewnym, celebrować szczerze te dni? Powinny być wisienką na torcie - pięknym zwieńczeniem codziennie okazywanych uczuć.
Niestety coraz częściej, dzień taki jak czternasty  Luty, zmienia się w wyścig pustych gestów i zbędnego blichtru, który ma świadczyć o wyjątkowości uczucia, które czujemy do siebie, podczas gdy na co dzień to nie miłość, a pogarda, żal a nawet okrucieństwo, cechują wzajemne relacje.

Nie jestem przeciwnikiem samych Walentynek - co to to nie. Dzięki tej dacie, wielu młodych ludzi zdobywa się na odwagę by, niejako pod ochroną, wyznać swoje uczucie lub wykonać krok, czy gest , na które w okolicznościach dnia codziennego, brak im śmiałości.
Po za tym ... jest to spora korzyść dla biznesu - od restauratorów, przez jubilerów, po kwiaciarzy. Wszyscy pośrednio lub nie, korzystają na tym. Więc pewnie warto "świętować" lub przynajmniej owo świętowanie tolerować.

Chciałbym jednak aby przy okazji tego dnia poświęcić chwilę - nawet podczas posiłku, jeśli to jedyny wolny czas, aby pomyśleć jak my rozumiemy miłość? Czy nasze uczucie nie rani innych? Czy potrafimy się nim dzielić - tak dawać, jak i brać? Czy to co nazywamy miłością na pewno nią jest?

Nie poświęcam na tego typu przemyślenia, szczególnie dużo czasu i uwagi, tym nie mniej dziś pomyślałem o sobie w tym kontekście.

Hm. Moje odpowiedzi na pewno nie są pełne - wszak potrzebowałbym jeszcze uzyskać potwierdzenie lub przynajmniej informacje zwrotną od obiektu moich uczuć, tym nie mniej ... nie zawsze jest różowo.

Pomyślcie dziś, wracając z pracy, czy czekając na autobus lub pociąg, czym dla was jest miłość.

Mnie dziś nie mogą wyjść z głowy dwa kawałki które już jakiś czas temu usłyszałem - oba proste.

 
 
 
 
Nie wiem czy tak jest jak śpiewa wykonawca (jeden i drugi) ale ...


środa, 8 stycznia 2014

Apokalipsa Z .... czyli jak to jest, po Hiszpańsku.

Przyzwyczaiłem się do tego że w kwestii Post Apokalipsy, ton nadają nasi drodzy przyjaciele z za oceanu. Zombie, świat zniszczony nuklearnym konfliktem, pandemia nieznanej choroby ... nie kto inni jak dzielni synowie i córki, z pod znaku gwiaździsto, pasiastego sztandaru, gotowi są stawić czoło wszelkim zagrożeniom i ocalić ludzkość.

No może jeszcze pomagają im Japończycy, ale to nie tyle naród co stan umysłu wiec - amerykanie wciąż są na czele.

Oczywiście są wyjątki. Ja akurat najszybciej przyswajam obrazki, więc też na nie najszybciej uwagę zwracam. Niemiecki "Hell" czy Brytyjki "28 Dni Później" są właśnie takimi wyjątkami, a pewnie jak bym chwilę się zastanowił to bym jeszcze kilka tytułów mógł dodać. Nie będę się rozpisywał o literackim Uniwersum Metro 2033 bo to się rozumie samo przez się :)

Ale miało być po Hiszpańsku.

"Apokalipsa Z", to seria na która natknąłem się, gdy po ostatnich wakacjach szukałem nowych tytułów w lokalnej księgarni. Zombie. Apokalipsa. Czemu by nie? Dodatkowo cena nie wygórowana bo mniej niż trzydzieści pięć złotych z pierwszą część, a stron mnogo. Skusiłem się.

Wybór okazał się ... nie najgorszy. Po pierwsze forma narracji, jako dziennika - najpierw Blogowego, potem papierowego.
Niby nic odkrywczego a jednak, w moich oczach szalenie sprawnie i wiarygodnie pokazuje to co jest bardzo często niedoceniane, czyli jak do tego doszło,. Krok po kroku zagłębiamy się w świat który pomimo iż wykreowany przez autora to jednak zbudowany jest na realnych fundamentach czy to prawdziwych miejsc czy procedur bezpieczeństwa w sytuacjach kryzysowych, tyle ze przeniesionych do nieznanego wcześniej zagrożenia.
Osoba z którą wyruszamy w podróż, to prawnik w jednym hiszpańskich miast, mieszkający na przedmieściach w nowoczesnym osiedlu.
Mrówka jakich wiele w dzisiejszym świecie. Żaden heros czy supermen. Nie ma specjalistycznego wyszkolenia survivalowego czy najnowocześniejszej technologii umożliwiającej przeżycie. Ma za to głowę na karku i otwarty umysł - potrafi szybko analizować i nie boi się ufać sobie i przeczuciom. Czy wszystkie jego wybory będą trafne - czas pokaże.

Ten się jednak nie myli kto nic nie robi.

Zawsze warto walczyć. Nawet kiedy pozornie sytuacja jest beznadziejna.





Lada dzień w sprzedaży pojawi się trzeci, ostatni tom.



Zapewne znajdzie miejsce w mojej biblioteczce, tak jak dwa poprzednie - a dokonania Loureiro Manela, będę teraz baczniej śledził. Kto wie co jeszcze popełni?

Odwiedzając w najbliższym czasie księgarnie zerknijcie łaskawszym okiem na nowości lub przekartkujcie przynajmniej co ciekawiej wyglądające okładki. Może najdziecie, tak jak Ja, coś co warte będzie waszej uwagi, nawet jeśli odrobinę odchudzi wasz portfel.

wtorek, 7 stycznia 2014

Zombie, Wampiry i .... zabawy histori.

Nadrabiam ostatnio zaległości filmowe.

Kosztem snu co prawda, ale sami wiecie - wszystko ma swoją cenę.

Postanowiłem wyróżnić wpisem dwa filmy które obejrzałem akurat jeden po drugim, a całość okrasiłem jeszcze dwoma seriami starego serialu w podobnym klimacie historycznym, bo też klimat i historia mają tu wiele do powiedzenia.

"Abraham Lincoln: Łowca Wampirów" oraz "Abraham Lincoln vs Zombie".

Gruby kaliber, co nie ??

Tytułem, dopełnienia, dodam jedynie że ów serial którego dwie księgi obejrzałem to, niezapomniany "Północ Południe".

Wielu się historią bawi. Filmy, komiksy, książki i co tylko przyjdzie do głowy. "Co by było gdyby to chyba jedna fajniejszych zabaw, pod warunkiem że zapoznałeś się z faktami i trochę zgłębiłeś to co opisano do tej pory na interesujący cię temat. A ważne jest to dlatego, że tylko wtedy naginanie, przeinaczanie i wszystkie świadome zabiegi realizatorskie, przyniosą rozrywkę.

Jeszcze kiedyś zapewne do tematu wrócę, lecz na tę chwilę ... meritum.

Tematyka wojny secesyjnej jest mi bliska niemal tak samo jak Zombie ... no może przesadziłem odrobinę. Zombie lubię trochę bardziej, ale i jedno i drugie to stawka medalowa.
Tak więc gdy zobaczyłem po raz pierwszy trailer o tym że Uczciwe Abe będzie kosił nieumarłych - tak pod postacią bezmyślnej tłuszczy, jak i szatańsko przebiegłych krwiopijców - wiedziałem już że oto przyszła pora na film.

Sami jednak wiecie, jak to jest z wolnym czasem. Mało. Zdecydowanie zbyt mało, aby móc go bezkarnie trwonić - to w końcu nie popijawa ze znajomymi, aby usprawiedliwiała takie marnotrawstwo godzin. Co to to nie.


Czas jednak w końcu znalazłem i na pierwszy ogień poszedł  "Abraham Lincoln vs Zombie".
Hm. Produkcja zdecydowanie o niższym budżecie i mniejszych możliwościach oraz uboższym zapleczu niż kolejny obraz o prezydencie USA. W samym przedstawieniu Zombie również znajduje pewne nie konsekwencje. Niby reagują na hałas, ale jak przetruchtać energicznie obok nich, to w sumie się nie zorientują że coś się dzieje. Są powolne i nie ogarnięte, jak Pan Bóg przykazał, a jednak zaskakująco szybko dostrzegają np ... otwarte drzwi i zaczynają je szturmować. Reszty nie zdradzę aby nie zepsuć zabawy, bo uważam że film wart jest obejrzenia, pomimo pewnych niedociągnięć, nawet w warstwie kostiumowej, a może nawet dla nich właśnie.
Bo widać w nim jak naprawdę skromny budżet i ograniczone zaplecze realizatorskie przekuto w całkiem składną historie z nie najgorszą (chociaż często przegadaną) fabułą oraz wykorzystano plenery które bardzo wiele zamaskowały.

Film powinni obejrzeć wszyscy ci którzy mają chęć stanąć za kamerą lub zostać "panami/paniami lezyselami". Ograniczone środki mogą dać fajny efekt. Liczy się sposób przedstawienia.



Na drugie danie poszedł "Abraham Lincoln: Łowca Wampirów".
Srogi zawodnik i zdecydowanie większy budżet. Piękne plenery, śliczne kostiumy i nawet kilku znanych aktorów + fajne wplecenie wątków historycznych do "mocno naciąganej" fabuły. ^_^
Ogólnie film akcji, przy którym zdecydowanie można odpocząć nie wysilając szarych komórek przesadnym obciążeniem w zakresie śledzenia lasów bohaterów, lub rozsupływania złożonych wątków osobowościowych. Krew leje się gęsto, wizualnie ładnie zrobiony i sporo się dzieje a nawet parę zabawnych dialogów się trafia - jednym słowem, przyjemny film dla tych, którzy po ciężkim tygodniu chcieliby odpocząć i  nie myśleć o niczym istotnym.
A jeśli jeszcze, chociaż pobieżnie, znamy historię Stanów Zjednoczonych to sporo rzeczy będzie dla nas dodatkowo zabawnych czy wręcz komicznych.

Tylko te wampiry ... ale, zawsze to lepsze niż Zmierzch, jak mówią.

Na razie to tyle - zerknijcie, obejrzyjcie, .... a nóż a widelec, coś wam się spodoba :)

piątek, 3 stycznia 2014

Polak Potrafi ... moim zdaniem :)

Podobno w Polsce nic się nie opłaca robić. Nie jesteśmy ani innowacyjni ani kreatywni. Nic nam nie wychodzi i w ogóle ... dramat, syf, kiła i mogiła. A jednak, czasem pojawiają się oznaki tego że CHCIEĆ TO MÓC, oraz POLAK POTRAFI. Wątpię, aby były to jaskółki, zwiastujące nową epokę rozrywki masowej w której główny nacisk będzie położony na jakość i zastosowanie w przyszłym, samodzielnym życiu, wymaganych umiejętności bądź efektu końcowego do którego uczestnicy dążą.

W któryś przedświąteczny  piątek, wyjątkowo byłem w godzinach porannych w domu. Dzięki temu miałem okazję obejrzeć odcinek, zupełnie dla mnie nowego programu, pt. " Mała Orkiestra".


Powyższy link, to niestety jedyny który znalazłem - akurat to jedna ze starszych uczestniczek.

Program jak program, tyle tego teraz nadają. Bazuje na utalentowanych dzieciach, pokazuje wyjątkowe jednostki obdarzone niesamowitymi umiejętnościami, które ponad posiadany talent poświęcają jeszcze ogrom czasu i sił na jego szlifowanie. Są emocje, jest kilkuosobowe Jury, które potrafi być srogie i ma swoje typy co widać po sposobie przekazywania informacji i doboru potencjalnych uczestników. Osoby między (chyba) dziesiątym a siedemnastym rokiem życia, są często bezbronne i stremowane więc też łatwo na nich, par excellence, grać i manipulować.

A jednak ... już po kilu pierwszych minutach, doszedłem do wniosku że i stosunek prowadzących program do uczestników i zachowanie jury wobec dzieci i młodzieży, jest absolutnie wyjątkowy.

W oglądanym przez siebie odcinku, na znalazłem (chociaż może to tylko kwestia subiektywnego spojrzenia?) aby starsi żerowali na młodszych w sposób tak ostentacyjny i brutalny jak w innych Talent Show. Nie mam złudzeń - telewizja już dawno, zatraciła poczucie misji - a zwłaszcza telewizja publiczna. Jednakże, przyjemnie jest zobaczyć że można, stworzyć orkiestrę symfoniczną bazując na utalentowanych dzieciach i młodzieży, dając im realną szanse rozwijania swoich atutów w doroślejszym świecie i jednocześnie pokazać że sam talent to za mało - potrzebna jest jeszcze praca. Ciężka praca i ćwiczenia, bez których największy talent, ... przepadnie.

Tym smutniej było mi skonstatować, że ten naprawdę fajny i ciekawy program, jest nadawany o beznadziejnej porze, w piątkowe przedpołudnie. Czy po godzinie szesnastej w dni robocze naprawdę trudno znaleźć czas w ramówce dla podobnej formuły?

Zamierzam zdobyć kolejne odcinki (bo raczej ich nie obejrzę, jeśli utrzyma się pora nadawania) i śledzić, to co będzie się działo z uczestnikami. Może być ciekawie :)

czwartek, 2 stycznia 2014

S.T.A.L.K.E.R. w Polsce - kolejna odsłona

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o książce "Ołowiany Świt" , pomyślałem "Ciekawe jak długo potrwa fascynacja Zoną i całym tym Stalkerstwem". Przecież wszystko teraz szybko mija i przychodzi "nowe".

Fakt - o S.T.A.L.K.E.R.ach słyszałem już wcześniej, a nawet niektórych znałem bliżej, ale wiecie sami jak to dzisiaj jest - mody, trendy i pogoń za świeżością. Dziś jesteś gwiazdą, a jutro nikt o tobie nie pamięta. Przyznaje - mierzyłem ludzi wedle średniej krajowej, a to spory błąd.

Nie że sam jestem Stalkerem - jakoś się złożyło, że nie. Nie mam giwery, munduru, oporządzenia, muterek nawet nie posiadam że o scyzoryku, .... no nie, sorki - mam jednak scyzoryk. Leży obok monitora - zapomniałem o nim. No ale generalnie nie mam nawet maski przeciwgazowej, znaczy podstawowego atrybutu bycia cool w ZONIE. A jednak jest coś, co w tym wszystkich mnie fascynuje i fascynowało nim ukazała się kultowa gra komputerowa, czy nawet wcześniej, nim usłyszałem o braciach Strugackich. Element przetrwania w sytuacji ekstremalnej upadku cywilizacji - teraz popularne jest nawet określenie POST-APO, i chyba nawet robi furorę na wszelkiej maści konwentach i festiwalach fantastyki.

Czasy są dziś nie pewne - tak ekonomicznie jak i zawodowo, a nawet rodzinnie - zmiany obyczajowe dokonują się wszak na naszych oczach. Wiara która kiedyś była spoiwem, teraz coraz częściej staje się zarzewiem konfliktu. Kataklizmy naturalne, bądź też te spowodowane z winy człowieka, zbierają coraz większe żniwo. Dawne dogmaty nauki są dziś obalane i bezlitośnie piętnowane jako szkodliwe dla środowiska i w efekcie końcowym, dla człowieka. Dawne powody do dumy, dziś palą nas w piersi, jako wyrzuty sumienia.

W to wszystko OŁOWIANY ŚWIT oraz moda na klimaty POST-APO wpisała się doskonale. Zawsze byli nad Wisłą fani surwiwalu, zwolennicy krzewienia sztuk walki, piewcy wolnego dostępu do broni czy też miłośnicy filmów katastroficznych i sympatycy filmów o ZOMBIE :)

Dziś jest coś co ich może połączyć i skłonić do ... chociażby wymiany doświadczeń i szukania nowych elementów w innych środowiskach, które pomogą rozszerzyć własną działalność i ją wzbogacą.
Literatura właśnie i FABRYCZNA ZONA w ramach której wychodzi już kolejna odsłona uniwersum S.T.A.L.K.E.R., tym razem autorstwa Wiktora Noczkina.

Proszę, szanownych Pań i Panów, ..... "Ślepa Plama"


Dla tych co chcieliby najpierw zapoznać się, na spojenie, swoim rytmie i na własnych zasadach, z ową pozycją wydawniczą, polecam zapoznanie się z fragmentem dostępnym O .... Tutaj 

Ktoś powie, ot kolejna książka .... ktoś inny doda że upadek cywilizacji, lub przynajmniej funkcjonowanie w ramach ekstremalnego środowiska w którym człowiek może liczyć tylko na siebie, nie tylko w przenośni ale i dosłownie, jest na rynku wydawniczym, co nie bądź oklepany.

Pewnie tak. W końcu, parafrazując słowa oficera z jednego z pewnego filmiku o Ułanach 2 Pułku, "to już wiek XXI" więc cała masa pomysłów już poszła na przemiał. Czas wiec nie tyle na kreatywność co innowacyjność.

I takich własnie kilka starych chwytów, aczkolwiek w bardzo smakowitym wydaniu zaserwowała nam Pan Noczkin.
"Ślepa Plama" na pewno nie uniknie porównań z "Ołowianym Świtem", tak samo jak obydwaj autorzy będą do siebie na pewno porównywani - taka dola "pierwszych" - punkt odniesienia.

Nie będę zdradzał co to za tytułowa ŚLEPA PLAMA, ani tym bardziej czy scena z okładki ma miejsce w książce., nie powiem również jakie potwory i zmiany co do postrzegania ZONY zaobserwowałem w konstrukcji całej historii miedzy obydwoma wymienionymi wcześniej a nazwiska autorami. Pozostawiam to wam - jeśli oczywiście będziecie chętni sięgnąć po te pozycje.

Warto - moim skromnym zdaniem.

Nie tylko z powodu zawartości ale i ... ceny :) Tak  - ten czynnik wciąż dominuje w moich księgarskich wycieczkach, a z tego  co słyszę i obserwuje, nie tylko dla mnie jest on istotny.

Dobrej Zony.

Muzyczne wspominki ...

Lubię historie, wspominki i nurzanie się w przeszłości, i właśnie dla tego ostatnio wróciłem do dawnych znajomych.

Lacuna Coil.

Nie będę pisał notki biograficznej zespołu, bo od tego dwaj znani wszystkim starzy przyjaciele, Panowie  ctrl+C oraz ctrl+V i wujek Google.

Natrafiłem na ich muzykę, parę ładnych lat temu, w dniach świetności Cafe Bizarre. Projekt odszedł do krainy wspomnień, ale muzyka wciąż wraca jako katalizator wspomnień.

Dzięki uprzejmości i szczodrości H Dae, zapoznałem się zresztą z bardzo wieloma artystami, zespołami i gatunkami muzycznymi. Część przejąłem jako własne. Cześć odrzuciłem jako zupełnie nie pasujące do tego co mi się podoba i czego w muzyce poszukuję. Do sporej jednak części wracam co jakiś czas weryfikując, czy może zmieniłam się na tyle aby jednak zrozumieć, polubić czy zwyczajnie chcieć zgłębić daną tematykę.
Jak zaklasyfikować Lacuna Coil .... powiem szczerze, nie wiem. Niby mi się podoba i czasem słucham pasjami, ale jeśli tylko odrobine dłużnej mam na playliście to mnie irytuje i zaczynam usuwać poszczególne kawałki a z czasem całe albumy.

Może wam się spodoba, a może nie. Nie wiem. Ja puki co, znowu słucham.


Oraz jeszcze dwie inne. Te kawałki bowiem mam ustawione, z racji wspomnień na czele listy odtwarzania. Tako wiec i je wystawiam ...



Smacznego ...



środa, 1 stycznia 2014

Życzenie ... szczerze i bez podtekstów .

Przyznaje - korci mnie aby zapytać, "Jak wam minęły święta?"

Podobno ważniejsze od tego co mówimy jest to co chcemy powiedzieć, oraz to co czujemy. Hm - ciekawe, ale czy prawdziwe ?

Byłem w tym roku odbiorcą wielu życzeń w stylu "Najlepszego ..." , "Zdrowych i wesołych ..." oraz "Spokojnych i szczęśliwych ....". Sam również, chociaż starałem się je rozbudowywać i personalizować, formułowałem w podobnym tonie swoje słowa, kierując je do znajomych i rodziny.

Po raz pierwszy jednak tak szybko i dosłownie mogłem obserwować spełnia się życzeń które otrzymałem w tym roku. Głównie dwóch .... Rodzinnych i domowych świąt.

Hm ... niewątpliwie osoby które sformułowały te życzenia -a pamiętam doskonale kto mi te słowa przesłał - są od dziś na mojej liście podejrzanych o paranie się magia. Święta Bożego Narodzenia roku 2013, były bowiem najbardziej rodzinne oraz domowe, jakie było mi przezywać na przestrzeni kilku ostatnich lat. Najpierw moje dolegliwości zdrowotne, skutecznie wyłączające mnie z obiegu imprezowego, potem po kolei młodszy i starszy syn, a gdzieś pomiędzy żona.
Cała, szczęśliwa rodzinka uziemiona w domu. Bezcenny tydzień - nie ma co.

Może to zbieg okoliczności, a może moja niefrasobliwość w igraniu z własnym zdrowiem i narażanie się na czynniki ryzyka z zakresu wirusów i bakterii - tego nie wiem. Wiem jednak że od dzisiejszego dnia - wszystkie moje słowa, które będę formułował z intencją jak najlepszego życia i pomyślności bliźnim, poparte będą bezapelacyjną szczerością.

Nigdy nic nie wiadomo, jakie życzenie .... czy klątwa, do nas wróci.

Zbieramy to ci siejemy ... i inne takie.

Niech więc nowy rok, skoro już jest okazja, będzie dla was nie gorszy od poprzedniego i obfituje w chwile przyjemne i budujące. A zdrowie niech wam sprzyja i towarzyszy każdego dnia - tak fizyczne jak i umysłowe. Tego, szczerze wam i sobie życzę.