czwartek, 18 kwietnia 2013

Nieoczekiwana inspiracja ... podsumowanie.

Cieszę się że to co pisze trochę dla siebie, a trochę jako uzewnętrznienie tego co mi po głowie chodzi, powstaje równolegle z działaniami i pomysłami innych osób, w zakresie spraw mnie interesujących.

Ostatnio odniosłem się do gier, ponieważ to z grami zetknąłem się na nowo po dość długiej przerwie i to gry wyzwoliły we mnie, nowe pokłady energii do działania. Nie tylko w tym jednym kierunku. 

Oto kolega Szczepan, również wziął się i zakasał rękawy do całkiem realnego działania. W przeciwieństwie do mnie, więcej on robi a mniej mówi, lecz powiedzieć co nieco, np. w Krokodylionowym kanale na YouTube, również mu się zdarzy. Przykład, poniżej.

Poza wspomnianym na końcu Turnieju w Prawo Dżungli, nie mam na razie innych realnych pomysłów na inicjatywy lokalne w tym kierunku, tym nie mnie kilka pomysłów krąży mi po głowie. Zgadzam się również ze główną myślą Sz. że najważniejsi byli zawsze ludzi. Nie lokale. One pomagały nam się wybijać, ale zawsze zaczynało się od inicjatywy oddolnej. Od tych którym się chciało  Dla siebie, dla zabawy, dla zabicia czasu czy dla bycia podziwianym. Powody bywały i są różne, ale zawsze ktoś kto chciał bardziej, pociągał innych za sobą.

Dlatego mam nadzieje że będziemy mieli cierpliwość, wytrwałość i czas, by należycie się zaangażować w rodzące się pomysły o koncepcje.

Pierwsze kroki już postawione - cel wyznaczony, i to nie jeden. Nic tylko działać. Postaram się co jakiś czas, pisać o grach na które zwróciłem uwagę, bądź które chciałbym polecić. Pierwsza informacja już niebawem.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Nieoczekiwana inspiracja ... cz.2

Meritum ...no albo przynajmniej w jego stronę.

Pozyskanie członków takiej społeczności wydaje mi się najbardziej kluczowym zadaniem, stojącym przed każdym kto chciałby wskrzesić dawnego "ducha gier" naszej niewielkiej wioski. Równie ważne jest oparcie Projektu o miejsce, lokal który będzie mógł pełnić role punktu odniesienia i matecznika wszelkich działań, które w późniejszym terminie na pewno będą ewoluować, lecz w początkowym okresie powinny mieć wspólną płaszczyznę. Potrzebny jest też cel który będzie mierzalny lub przynajmniej wstępnie określony - nawet jeśli z czasem będą miały miejsce jego korekty - od początku powinniśmy znać kierunek jego działań. Cel jednak to sprawa odległa i nie tak istotna na teraz.

Skoro więc tyle wiemy to zajmijmy się konkretami. Pozyskanie graczy, czy to w systemy figurkowe czy fabularne, karciane lub planszowe nie jest sprawą łatwą. Zwłaszcza kiedy w swoim bezpośrednim otoczeniu ci potencjalni członkowie nieistniejącego jeszcze kluby, nie mają osób ani tym bardziej gier, na których mógłby się uczyć bo ani ich koledzy, koleżanki lub rodzeństwo nie gra.
Młodzi ludzie nie wiedzą często o istnieniu rozbudowanego rynku gier i nie wiedzą z czym tak na prawdę mogą się mierzyć, mając wcześniejsze doświadczenia z grami planszowymi typu chińczyk czy warcaby. Gry te stanowią zawsze jakiś początek lecz zgodnie z modami i trendami, warto by skupić się na jak najbardziej nośnych tematach, czy popularnych wątkach by przyciągnąć za ich pomocą jak najszerszą grupę chętnych z których część na pewno połknie bakcyla i zostanie na dłużej w świecie wymienionych wcześniej gier.

Kultura masowa stwarza wiele okazji, które odpowiednio wykorzystane mogą się przyczynić do spopularyzowania chociażby gier figurkowych.
Kiedy wiele lat tamu na ekrany kin wchodziły kolejne części trylogii Tolkiena, świat zalała ogromna mnogość gier odnoszących się w mniejszy lub większy sposób do ogromnej spuścizny Tolkienowskiej sagi o podróżny grupy śmiałków i walki z nieśmiertelnym złem. 
Gry karciane, figurkowe, gry planszowe, gry fabularne - wszystko w różnych, często bardzo różnych od siebie odsłonach, stanowiło magnes dla osób które znały film i tylko film, oraz dla których film by pierwszym świadomym zetknięciem się z fantastyką w takim właśnie wydaniu.

Karciany Dragon Ball pojawił się również jak nośnik nowej odsłony klasycznych szachów i gier planszowych, Pokemony natomiast stały się dla wielu, często bardzo młodych graczy, pierwszym poważnym krokiem w świat gier karcianych, gdzie z czasem rosły nie tylko ich ambicje ale i ciekawość,  popychająca ich do kolejnych systemów.
Gwiezdne wojny jako gigantyczne uniwersum, jest samo w sobie ogromnym wabikiem wszelkie maści fascynatów którzy nie rzadko, własnie dzięki nim, zaczęli grać w najróżniejsze systemy i rodzaje gier. Od figurek  przez karcianki, a na grach planszowych kończąc, albo odwrotnie - jak kto woli. To wszystko oczywiście wspierają i wzmacniają książki, komiksy i internet, jednak dzięki temu Gry trafiają do szerokiego grona potencjalnych użytkowników, którzy (tu powtórzę) skupieni na np. na świecie wykreowanym w ramach książkowej sagi nie byli świadomi tego że po za nią, a w obrębie "klimatu" wciąż coś jest.

Czyli na początek (bo to co potem jest zbyt odległe), odniesienia do tego co rozpoznawalne i tego co przyciągnie ciekawskich. Ale gdzie?

Wiele już powiedziano o tym jaki lokal byłby idealny, aby stać się mekką graczy i po tych wszystkich rozmowach, pewne jest to że bez bardzo hojnego mecenasa lub grupy wiernych sponsorów, widoki na długofalową działalność są średnie.
Druid pokazał że zaplecze sklepowe jest istotne, tak jak w Paradoxie gdzie, chociaż gry są bardzo ważne, to część barowa jest filarem utrzymania. Przykład nieistniejącej już STREFY 51, z ul. Pięknej w Warszawie, czy właśnie Sochaczewskiego DRUIDA, że sam sklep i zaplecze dla klubowiczów może nie wystarczyć.
Dlatego też dobrym pomysłem jest tu moim zdaniem, naśladowanie tu wzorca z Paradoxu.
Lokal "gastronomiczny" np. z wyszynkiem,  gdzie działalność KLUBOWA, byłaby połączona z komercyjną, natomiast zaplecze materiałowe (podręcznik, gry, karty, kości i wszystko co tylko się uwidzi) najpierw skromne, rozruchowe w ramach własnej inwestycji, a z czasem chociażby porozumienie z jednym z internetowych sklepów np. na rabaty dla klientów danego lokalu (system do dogadania).
A może jednak przykleić się do księgarni i w ten sposób przez gry (przy obopólnych korzyściach) promować czytelnictwo? A może dom kultury lub biblioteka czy szkoła? Nad tymi rozwiązaniami się dogłębnie nie zastanawiałem ale przecież centra kultury chyba właśnie takich szerokich inicjatyw szukają by zwiększać swoją atrakcyjność. Szukam wciąż najlepszego rozwiązania, ale jednak szukam.

Nie odkrywam, Ameryki i nie pokazuje JAK i OD ZARAZ, ale to wynika z obserwacji lokalów w których byłem lub które odwiedzałem, oraz godzin najróżniejszych rozmów.
Gdzie bywacie? Jakie lokale wybieracie na aktywność własną? Ostatnia szeroka fala Sochaczewskiej aktywności Karciano/figurkowej , pokazuje że możliwe jest stworzenie platformy gdzie wiele osób o naprawdę zróżnicowanych priorytetach, może się spotkać i pobawić. Klub ten funkcjonował w dość prowizorycznej i ideowej formule przez dobre kilka, kilkanaście miesięcy.
Był lokal, byli ludzie i były wydarzenia. Ludzie jednak jak zasoby - bez nowych źródeł się wyczerpują.

Zeszłoroczny turniej szachowy w "77" pokazał że możliwe jest ciekawe wydarzenie gdzie totalni amatorzy z chęcią wyjdą z domu aby się pobawić, nawet jeśli w starciu z pół profesjonalistami nie mają najmniejszych szans. Bo liczy się dla nich gra.
Mnie do myślenia dało ostatnie wydarzenie na terenie UW dotyczące GRY O TRON, gdzie zainteresowanie grami związanymi z sagą, przerosło oczekiwania opiekunów tego "kącika" - nie przygotowali też się oni do ewentualnej sprzedaży na którą wiele osób się nastawiło i pomimo nie małych cen, od reki było gotowych.

Ostatnio dowiedziałem się o inicjatywie Szczepana w Błoniu. Wiem że z powrotem ciepłych dni, rozpoczną się przygotowania kolejnej edycji Siódemkowych Szachów oraz (jeśli mi starczy forsy) to moim sumptem, turnieju w Prawo Dżungli. Cytadela, również znajduje ostatnio grono nowych graczy właśnie w knajpowej przestrzeni.
Od zeszłego roku, zdobywam kolejne zestawy by samemu zadbać o promocje tej gry - czy się uda, zobaczymy. Chciałbym móc właśnie w miejscu gdzie mieszkam, zabrać synów i pograć z nimi w ciekawe systemy nie tylko planszowe ale i figórkowe czy karciane. Tylko że nie zawsze mam czas w stałych ustalonych godzinach i nie tylko w ni robocze.

Czy z tego co napisałem powyżej wynika coś konstruktywnego jak np. termin otwarcia mojego lokalu? Dziś nie. Ale tyle rzeczy zmieniło się ciągu chociażby ostatniego roku w moim życiu i tyle kwestii w ostatni czasie zaprząta moją uwagę, wymuszając na mnie takie a nie inne działania, że nie wykluczam iż przyłożę rękę do zbieżnego z tym biznesu.
A że pamięć mam ulotną, to prowadzę tego bloga właśnie, bo poza chęciami, które przychodzą falami i odchodzą, talentu wielkiego się u siebie nie doszukuje. Co najwyżej, skłonności do mniej lub bardziej udanych zapożyczeń i naśladownictwa.

Tyle ode mnie. Jak coś jeszcze wymyśle to ... wyedytuje i dopisze po tych słowach.

Nieoczekiwana inspiracja ...

To co umieszczam w formię wpisów na tym blogu, często jest bezpośrednią reakcją na rozmowę, przeczytany artykuł czy obejrzany materiał filmowy, chociaż niejednokrotnie, myśli moje zahaczają o czasy i miejsca głęboko schowane w mojej niepamięci. Każda taka rozmowa czy inna forma impulsu, pobudza wszystko co związane z danym tematem, a efekty tego - kiedy w polu tekstu postawie ostatnią kropkę -  bywają dalekie od tego co pierwotnie chciałem przelać na ekran monitora.

Wstępem ...

Tak też było przy jednym z pierwszych, w tym roku, wpisów - a mianowicie tym dotyczącym "starych dobrych czasów, które już nie wrócą". Po wpisie, w obrębie bloga jak i po za nim, toczyłem kilka różnych dyskusji na kwestie poruszone przeze mnie, a wszystkie one przydały się ogromnie podczas zupełnie nie planowanej dyskusji, która zaczęła się niewinnie bo od ... szachów.

W wyniku tej ostatniej właśnie rozmowy, zacząłem się zastanawiać czy w ogóle wiem, co bym chciał osiągnąć, czy wiem po czym bym poznał że to osiągnąłem i czy mam pomysł jak to chce osiągnąć i jakie są moich "marzeń" realne koszty które trzeba by ponieść aby plany i teoretyczne gdybania przenieść do świata realnego.

W moim mieście i jego okolicach było kilka inicjatyw mających na celu stworzyć grupę sympatyków, uczestników, graczy czy jednym słowem hobbystów którzy chcieliby poświęcać swój czas by razem z innymi podobnymi w tym względzie do siebie, realizować wspólne pasje. Pierwszym krokiem było wymienienie się adresami miedzy tymi którzy mieli najwięcej determinacji i na własna rękę szukali kontaktu. Kolejny etap, to przestrzeń do wspólnych spotkań w obrębie Miejskiego Domu Kultury  Potem Zmiana lokalu na mniejszy, ale za to przypisany do lokacji handlowej która w swym asortymencie była wsparciem dla działań uczestników tej "społeczności" - chociaż nie wiem czy trafnie i należycie używam tego słowa w odniesieniu do naszej grupy. W miedzy czasie oczywiście  cały nasz ruch miał różną dynamikę i cechował się wewnętrzna rotacją która również przebiegała w sposób zróżnicowany  Niektórzy przychodzili i odchodzili, kiedy indziej ktoś kto był liderem jednego z rodzajów aktywności, przenosił swoje zainteresowania na inne dziedziny, itd.

Napływała do nas "świeża krew" ale też weterani byli aktywni na tyle na ile pozwalały im fundusze i rosnący zakres obowiązków, domowych, zawodowych czy akademickich. Z czasem jednak zapadliśmy w marazm z którego parę lat temu, ogromnym wysiłkiem grupy zdeterminowanych ludzi, gotowych własnym wysiłkiem wskrzesić dawne ideały i dostosować je do potrzeb i możliwości lokalnych sympatyków, idea Klubu Fantastyki rozpoczęła powrót do życia.
To wyjątkowe przedsięwzięcie odniosło (w mojej ocenie) niesamowity sukces, po czym w wyniku procesów grupowych i zwykłych zmian jakie są udziałem każdego z nas i maja wpływ np. na jego możliwości, projekt Krokodylion w swej nowej formie, również zakończył żywot, przechodząc w nową fazę "cyklu życia". Pozostali ludzie, chociaż już bez jednego, wyznaczającego punkt odniesienia, miejsca.

Kilkukrotnie jeszcze, w ramach różnych grup ludzi, byłem świadkiem lub uczestnikiem rozmów o tym "jak by było fajnie, gdyby ...." albo, "ciekawe czy jeszcze kiedyś ... ".
Ot, gadanie ludzi żyjących wspomnieniami i nie zdolnych do konkretnego działania, można powiedzieć. I pewnie wiele w tym będzie racji.

A jednak, każdy krok przybliża nas do celu, ... albo chociaż do konkretów.


Przez ten cały czas kiedy byłem czynnym lub wycofanych uczestnikiem wielkiego świata gier, w przeróżnej formie myślałem na różne sposoby i od rożnych stron "jak".

Wydaje mi się, że oto niedawna rozmowa o zbliżającym się turnieju szachowym, nakierowała mnie na przypadkowe rozwiązanie które dla idei "wskrzeszeń w przyszłości idei Krokodyliona" że tak ja  nazwę, może być istotne. W końcu, przynajmniej we mnie wciąż żywa jest tęsknota za czasem kiedy grając w nową grę czy rozgrywając kolejne starcie w grze już dobrze poznanej, przeżywałem jak najprawdziwsze emocje, i czułem dreszcze ekscytacji - to ostatnie może jest trochę przesadzone, ale tak to pamiętam.


c.d.n.

piątek, 12 kwietnia 2013

Żywe lustra ...

W ostatnią środę, która jak się okazało była dniem wyjątkowym na bardzo wielu płaszczyznach, idąc chodnikiem w celu uzupełnienia zasobu prezentów dla mojej, obchodzącej właśnie urodziny połowicy - usłyszałem szum ludzkiej masy. Tylko tak mogę to opisać, kiedy o tej chwili myślę. Kakofonie przeróżnych głosów i treści na bardzo małej przestrzeni. Zainteresowało mnie tym bardziej że z każdym krokiem, hałas narastał i czułem że zaraz zobaczę przed sobą grupę piłkarskich kibiców, lub zdemobilizowanych żołnierzy którzy przeszli do rezerwy, lub świętujących maturzystów ... chociaż to akurat połowa kwietnia.

Po kilkunastu krokach do zarejestrowania owego zagadkowego hałasu  moim oczom ukazał się obraz jedyny w swoim rodzaju. Wielu osobom znany i wręcz powtarzalny, jednak dla mnie wciąż wyjątkowy. Grupa przedszkolaków.
Kiedy wyciągam z pamięci coraz to nowe szczegóły i cofam się do tej chwili, jestem przekonany że każde z tych dzieci nadawało na innych, sobie tylko znanych falach. Treść i forma były również całkowicie indywidualne. Nie liczył się odbiór a nadawanie.

W harmidrze który na kilka minut zdominował dwustumetrowy odcinek chodnika, dało się jednak wyłowić pewne komunikaty które były od innych głośniejsze, lub bardziej wyraźne od pozostałych.
I tak oto usłyszałem nieśmiertelny w ubiegłym roku, szlagier zespołu Weekend. Chłopiec którego wokalne umiejętności nie były w stanie dotrzymać kroku chęcią, dzielił się swoją interpretacją tegoż utworu ze wszystkimi w zasięgu jego głosu, a muszę przyznać, zasięg miał naprawdę imponujący.

Mnie jednak, poza uśmiechem na twarzy, gdy rozpoznałem znajomą nutę, wykwitła w głowie pewna myśl.

Co powiedzieliby rodzice tego chłopca o swych muzycznych wyborach i preferencjach? Jak i czy w ogóle wyjaśniliby że ich, na oko czteroletnia latorośl, śpiewa nie tylko refren ale i chyba spory kawałek zwrotki?
Czy wyrażaliby dumę z odwagi i chęci dzielenia się talentem z otoczeniem, swego syna czy raczej staraliby się ukryć lub zagłuszyć wybrany przez niego repertuar?

Bo czy czterolatek z całego bogactwa telewizyjnego (bo zakładam w konstrukcji swojego wpisu że dla tego dziecka jednym z głównych, jeśli nie centralnym medium, jest wciąż telewizja) sam wybrał właśnie kanał muzyczny i jak rozumiem niejednokrotnie, trafiał na ten właśnie zespół z tym a nie innym utworem? Można od biedy uznać że słyszał go często w radiu jadąc z rodzicami samochodem, lecz znowu, czy wszystkie popularne stacje radiowe właśnie ten przebój promowały i promują - z mojego skromnego nasłuchu eteru w godzinach porannych i popołudniowych, pojawia się ona sporadycznie.

Chyba więc zapominamy, jak wyjątkowym rejestratorem tego co robimy i jacy jesteśmy  są nasze dzieci. Chłoną one, przekaz którego często nie jesteśmy w stanie lub nie udaje nam się zmanipulować. Odtwarzają potem słowa, gest, zachowania i elementy otoczenia w których odnajdują pewien porządek i z którym się identyfikują, bo też często elementy te się powtarzają.
Jako rodzic, widzę jak bezrefleksyjnie zdarza mi się traktować czasem moich synów i jak mechanicznie udzielam im czasem odpowiedzi, będąc zmęczonym lub rozkojarzonym gdy moja uwaga już i tak rozproszona wymaga natychmiastowego skoncentrowania. Widzę potem jak w lustrze, czy może raczej jak w krzywym zwierciadle, swoje własne zachowania które są kalkowane, bo to przecież najprostsza forma nauki, przez małego obserwatora który z niestrudzonym uporem poszerza zakres wiedzy i doświadczenia w rozumieniu świata.
 Patrze na całe sentencje które kiedyś w podobnych okolicznościach wypowiedziałem, uzupełnione o mimikę i ruchy ciała. To fascynujące i jednocześnie przerażające, bo przypomina mi że mój odpoczynek i brak kontroli nad językiem czym zachowaniem (oczywiście do pewnego stopnia) możliwy jest dopiero po zaśnięciu moich potomków, lub ewentualnie gdy ich towarzystwa jestem pozbawiony.
W każdym innym przypadku powinienem się kontrolować podwójnie. Bo dorosły może zrozumieć wyjaśnienie czy wytłumaczenie takich a nie innych zachowań lub słów. Dziecko - niekoniecznie.

Jesteśmy nauczycielami czy tego chcemy czy nie. Uczymy zachowań, słownictwa, zasad i ogólnego bycia. pierwsi, przed szkołą czy przedszkolem. To w naszych dzieciach znajdują odbicie nasze lęki, frustracje, czy ambicje, ale również radość, miłość czy zaufanie do tego jakie są i jakich, od najmłodszych lat, dokonują wyboru.
Każdy nasz przekaz słowny, nie poparty zachowanie które je potwierdzi, będzie wcześniej lub później odrzucony lub publicznie zanegowany. Nie warto więc być nieszczerym, zwłaszcza a może przede wszystkim wobec dziecka.

Pamiętajmy o tym i wprowadzajmy w życie wszystkie dobre rady które mówimy dziecku. No chyba że chcemy aby nasza pociecha śpiewała na pół ulicy" Ona tańczy dla mnie .... !!!!"

wtorek, 9 kwietnia 2013

Dowodzić, zwyciężać i ... świetnie się bawić.

Postanowiłem się z wami podzielić moim ostatnim odkryciem a jednocześnie zareklamować tym co nie wiedzą. 

Krótki rys okoliczności i historii zdarzenia.
W ostatni piątek brałem udział w wydarzeniu związanym z promocją serii książkowej, oraz nowego sezonu GRY O TRON, które to wydarzenia miało miejsce wieczorowa porą w siedzibie starego BUW. Jednym z punktów programu (po za konkursami wiedzy, prac plastycznych, oraz cosplay'u i grupowym oglądaniem pierwszego odcinka III sezonu serialu GoT) był kącik gier.
Odwiedził imprezę razem ze znajomymi i trochę przez przypadek, a trochę dla zabicia czasu usiedliśmy do stołów przy których rozłożona była gra, Bitwy Westeros<



Przyznaje - moje doświadczenie nie jest wielkie jeśli chodzi o gry planszowe czy figurkowe, ale wyjątkowo spodobała mi się względna prostota tejże gry. Dlaczego piszę prostota? Bo ta dwu osobowa gra to tak naprawdę różne scenariuszowe potyczki w których opisane mamy warunki wyjściowe dla każdego gracza, takie jak ustawienie czy jednostki,  a przy tym określone są zasady zwycięstwa i przedział czasu którym dysponujemy. Ja grałem w polską wersję językową, co jak dla mnie było ułatwieniem i pomogło w szybszym wciągnięciu się w samą rozgrywkę. Czas jaki dwóm niedoświadczonym graczom zajęła jedna walka to około dwóch godzin. Zabawa - przednia. Po obydwu stronach planszy.

Figurki przyjemne chociaż mogłoby być lepiej. Opisy, czytelne, ale jak pisałem na wstępie, moje doświadczenie nie jest duże. Gra stanowi moim zdaniem dobry wstęp, do szerszego uniwersum gier bitewnych.

Było warto, tak odwiedzić imprezę jak i pograć. Jednak tylko rzecz powstrzymuje mnie przed zakupem tejże gry. Cena. Ponad dwieście złoty, nawet jeśli gra się świetnie, to jednak spory wydatek. A osłodę podam że o ile podstawa to konflikty na linii Starkowie - Lanisterowie, to istnieją dodatki które pozwalają rozbudować  paletę potyczek o inne strony konfliktu oraz inne miejsca. Fajnie było po dowodzić  nawet jeśli zwycięstwo nie było moim udziałem, ale bawiłem się świetnie.

A dla tych którzy byliby zainteresowani zasadami - link do instrukcji po polsku.

http://www.rebel.pl/repository/files/instrukcje/westeros_instrukcja.pdf

Tak graliśmy :)


Zawsze lubiłem grać, ale dzięki starszemu z moich potomków, od pewnego czasu gram dużo i chętnie. Kto wie, może mój syn pozostanie w miarę wierny swoim zainteresowaniom (chociaż nie mam złudzeń) i w przyszłości będziemy dzielić te a może i inne zainteresowania. Byłoby fajnie.

Gdyby nie to że niektóre wpisy są czytanie przez wytrawny graczy, których wiedza i doświadczenia są bez porównania większe, to pewnie bym zapytał, "czy graliście ostatnio w coś nowego, co chcielibyście polecić lub zaproponować?" . Ale trochę strach przed ewentualną odpowiedzią :) 

niedziela, 7 kwietnia 2013

Życie to gra, ... bez względu na wiek.

Od czasu do czasu, w mediach pojawiają się krzyczące i straszące wszystkich którzy znajdą się w ich zasięgu że oto "świat się kończy" i "to co było odchodzi w zapomnienie".Co jakiś czas słychać również jak to kiedyś było fajnie a teraz to już nie to samo - Ja sam, czasem łapię się na tym że osoby z młodszych ode mnie pokoleń, określam zbiorczo w niezbyt miłych i kulturalnych słowach. Generalizacja i tyle.

Czasem jednak zapominamy o pewnych skarbach, np. z naszego dzieciństwa. Skarbach które dla nikogo po za nami mogą niemieć tak dużej wartości, ale ich przydatność jest a na pewno bywa, ogromna. Tak jak np. w ostatnią sobotę, kiedy to zostałem poproszony o opieką nad grupą (w sumie) czterech lubiących się bawić chłopców. Musiałem skonfrontować się z moimi lękami i obawami oraz tym "nieznanym i nieprzewidywalnym" elementem całej operacji, a za sojusznika miałem jedynie pamieć (co w moim przypadku raczej dołuje niż daje nadzieje) oraz wyposażenie nie swojego domu, plus wiedzę w co się lubiłem bawić w dzieciństwie. W odwodzie zawsze pozostawał wierny i wielokrotnie wypróbowany sojusznik - telewizor z blokiem programów i bajek dla dzieci. Odpukać, skorzystałem z niego jedynie w początkowym etapie tych kilku spędzonych ze szkrabami godzin.

Czterech chłopców lat, 8, 5,5 i 1.5 roku. Wiek nie jest podany precyzyjnie co do miesiąca ^_^

Klocki i plastikowe żołnierzyki, okazały się pierwszym starzałem w dziesiątkę. Dwie grupy skupiły się na budowie własnych "baz" i przygotowaniem się do walki, która koniec końców, okazała się zbyteczna jako że jedna i druga, budowana w pocie czoła baza, została połączona z placówką niedawnych przeciwników a przygotowywane do walki na swych stanowiskach oddziały, zostały wymieszane i dzięki temu powstała jedna wspólna armia. Początkowa rywalizacja okazała się dobrym wstępem do współpracy,  a kolejne działania, takie jak wspólne sprzątanie pokoju gdzie w miedzy czasie, "wkradł" się nieporządek, tylko scementowały to co wcześniej miało miejsce. W miedzy czasie był zabawa w chowanego, oraz gra w ciuciubabkę.
Nawet nie wiecie jakiej nabrałem ochoty aby z moimi, starszymi znajomymi, pograć w podobne gry lub zabawy .... no może poza budową baz wojskowych z klocków. Mgli by mnie nie zrozumieć. Serio. Może to przejaw zdziecinnienia, a możne tęsknie za czasami młodości - trudno powiedzieć. Bawiłem się świetnie.

Najlepsze jednak zostawiłem na koniec dnia. Ustawiliśmy na podłodze skomplikowany tor, którego granice wyznaczały użyte wcześniej klocki i zrobiliśmy .... wyścig kapsli :)

Słuchajcie, ... słowa nie oddadzą emocji, a te malowały się niczym dzieła wielkich mistrzów na twarzach wszystkich uczestników, tych kilku wyścigów, które zorganizowaliśmy. Dzień w ostatecznym rozrachunku uznaje za pożyteczny, a na pewno w większości przyjemny.

Nie wiem czy często gracie ze swoimi dziećmi, dziećmi w waszej rodzinie, czy też znajomymi dzieciaki z którymi macie kontakt. Nie wiem w co z nimi gracie i czy wypuszczacie się poza obręb komputera i gier wideo, ale warto uzupełniać nowe technologie, klasycznym sznytem który wszyscy poznaliśmy chyba w dzieciństwie. Zabawy na podwórku, gry planszowe w domu i zagospodarowanie dostępnych przedmiotów, miejsc i wszystkiego co nam się przyda, do zrealizowania podstawowego celu takiego działania - dobrej zabawy i zaszczepienia/rozwijania chęci do wspólnego spędzania czasu na np. takiej aktywności.

Chyba jeszcze napiszę co nieco o grach. Ostatnio sporo w nich siedzę, ale raczej są to gry mojego starszego potomka. Pięciolatka który lubi tak samo szachy i Chińczyka, jak "Auta" ze stajni Disney'a i to co oferuje wydawnictwo Granna. Na szczęście, czasem zdarza mi się uszczknąć "coś" dla siebie, i o tym napiszę już wkrótce. 

Grajcie jeśli tylko możecie.

Informacja zwrotna

Na wstępie i w zasadzie głównie z tego powodu dziś piszę, ponieważ chciałbym podziękować wszystkim którzy postanowili się ze mną podzielić swoim zdaniem, na temat tego co waszym zdaniem jest najważniejsze w związku dwojga ludzi by związek ten był udany. Tych kilka osób które podzieliły się ze mną swoim zdaniem, doświadczeniami czy też przemyśleniami, ogromnie mi pomogło. Czasem warto, tak jak w tej chwili, usłyszeć pewne słowa od kogoś kto stoi obok i jest na pewno bardziej obiektywny niż Ja.

Może kiedyś popełnię wpis podsumowujący i będący syntezą tego co do mnie przysłaliście.

Nikt nie zdecydował się na pisanie publiczne, lecz ogromnie jestem wdzięczny za to, że wasze prywatne wiadomości przyszły tak szybko. Ogromnie dziękuję za pomoc i na pewno nie omieszkam się zrewanżować, kiedy tylko pojawi się sposobność.

A z racji tego, że tylko jeden Bóg wie jak powstają, skaczą miedzy sobą i tworzą figury w mojej głowie, moje myśli ... oto kawałek który dobrze ilustruje to co w ostatnich dniach udało mi się dzięki waszej pomocy domknąć i pomóc tym którzy tej pomocy potrzebowali.


Cieszcie się z ładnej pogody - nawet taki fan zimy jak Ja, ma już po dziurki w nosie tych mrozów i chlapy Q_o