Dojeżdżanie do pracy komunikacją masowa niesie ze sobą pewne
niedogodności. Nie to, że zawsze, ale jednak bywa to częste. Przynajmniej w
moim przypadku.
Są jednak plusy, które szybko odkryte pozwalają się cieszyć
i wykorzystać pożytecznie ten dany czas. No skoro już i tak, siedzę ponad
godzinę w pociągu w drodze do domu, niemal codziennie, to niech przynajmniej
czas ten jakoś mi posłuży. Najczęściej śpię, ale bywa, że nadrabiam zaległości
w sprawach, które jakoś zaniedbałem w ciągu dnia.
Jest jednak coś, co stanowi ciekawą odmianę od podróżnej
rutyny, zwłaszcza, jeśli podobne zdarzenia są szczególnie rzadkie, np. raz na
kwarta czy nawet rzadziej.
Chodzi o spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi.
Osobiście lubię, nawet bardzo, spotykać się ze znajomymi. Niestety ani moja
dyspozycyjność, ani dostępność tych, z którymi chciałbym się spotykać nie
pozwalają na to bym mógł, chociaż co dziesiąta czy nawet, co dwudziestą osobą,
z którą się koleguje, regularnie spotykać.
Sami wiecie jak to jest – praca, dom, dodatkowe nieplanowane
zdarzenia, zakupy, pomoc komuś, kontakty z rodziną, chwila odpoczynku czy
wyciszenia itd. A czas na spotkania ze znajomymi czy przyjaciółmi raczej się
kurczy niż duplikuje. Dlatego kiedy tylko trafi mi się okazja to korzystam
maksymalnie z takich nieoczekiwanych i nieplanowanych spotkań. Staram się
dowiedzieć jak najwięcej o koledze czy koleżance, których dawno nie widziałem i
których z reguły słuch zaginął, bo też nasi wspólni znajomi z tej siatki
kontaktów powypadali a wszystkich trawią podobne problemy natury logistyczno
czasowej. Czasem również, jeśli jest to możliwe, możemy nie tylko
„zaktualizować bazę danych na swój temat”, ale również pogadać o czymś, co
dotyczy tego, co czujemy.
Osoby, które kiedyś były z nami blisko, darzymy nie rzadko
tą szczególną formą, może nie zaufania, ale nadziei, że nas zrozumieją, bo
przecież był czas, kiedy znały nas jak nikt inny. Tak nam sie przynajmniej
wydaje.
Jak często myśleliście nad tym, dlaczego rozluźniły się
więzi, które kiedyś łączył nas z drugim człowiek w sposób, którego nawet nie
byliśmy w stanie opisać, bo ten ktoś był niemalże, częścią nas samych?
Dawno temu, właśnie w oczekiwaniu na pociąg do domu, odbyłem
długą rozmowę z pewnym starym kumplem, którego przez pewien czas nazywałem
nawet przyjacielem. Rozmowa tyczyła się nomen omen, przyjaźni właśnie i tego
jak to z nią jest. Rozmowa nie był bardzo długa – coś koło godziny, może mniej.
Alb często do niej wracam pamięcią i myślę o tym, co wtedy powiedzieliśmy obaj.
Nasze osobiste doświadczenia w większości są krańcowo odmienne, poza kilkoma
punktami stycznymi, a pomimo tych różnic nasze przemyślenia i spostrzeżenia
szły niemal ramie w ramie w tym samy lub przynajmniej bardzo podobnym kierunku.
Meritum. Doszliśmy do wniosku, choć każdy niezależnie, że
niewiele mamy wokoło siebie osób, których nazywamy przyjaciółmi. Osoby takie to
grupa kilku słownie osób, z którymi chcemy się widywać lub chociażby utrzymywać
kontakt i które są dla nas ważne nawet, jeśli są na drugim końcu świata.
Dlaczego ich obdarzamy tak bezcennym darem, jakim jest przyjaźń i to, co idzie
z nią niejako w zestawie (zaufanie, szacunek, cierpliwość)?
Co takiego sprawia, że cofamy daną przyjaźń? Dlaczego
„prawdziwych” przyjaciół mamy tak niewielu?
Opisana została wtedy kategoria, Starzy Kumple. Ktoś, kto
był przyjacielem, ale został z piedestału strącony. Ktoś ceniony, ale już niebędący
w tak bliskiej relacji, i ze względu na emocje i częstość kontaktu.
Wszystkie te pytania pojawiły się w pamiętnej rozmowie, w
cieniu Pałacu Kultury i na długo pozostały w mojej głowie. Na część z nich
odpowiedź znaleźliśmy obydwaj – na inne szukamy nadal, na niektóre natomiast
czasem indywidualnie znajdujemy coś, co może być odpowiedzią i na własną rękę
staramy się je zweryfikować.
Jednym z wniosków na temat tego, dlaczego tak niewielu mamy
PRZYJACIÓŁ, było cofnięcie się do etapu, kiedy to w głowie często rodzą się nam
oczekiwania właśnie wobec osób, które obdarzamy przyjaźnią. Nasze oczekiwania
są często, bardzo precyzyjne, lecz rzadko, kiedy dzielimy się nimi z obiektem
naszej przyjaźni. Tu mam nawet swoje podejrzenie, że łatwiej mieć przyjaciela
na odległość niż tuż za ścianą. Oczekiwania SA mniejsze i tym samy trudno się
rozczarować. A o rozczarowanie nie trudno, zwłaszcza, kiedy komunikacja kuleje,
lub jest w jakiś sposób zakłócona. Nie chcemy kogoś urazić i pewnych spraw nie
poruszamy, ale oczekujemy, że nasz przyjaciel sam sie domyśli, bo przecież nas
zna. Powinien znać, a jeśli nie domyśla się to znaczy, że się nami nie
interesuje, nie jesteśmy dla niego ważni, nie zajmujemy w jego sercu i umyśle
wystarczająco ważnego miejsca byśmy stawiali go wysoko w naszej własnej
hierarchii wartości. Niedomówienia, urazy – te prawdziwe i te urojone, zawody
które nagle ważą więcej w ocenie wspólnych relacji, niż między kimś innym a
nami. Poczucie dysproporcji – Ja daje więcej niż ta druga strona. Przypomina
wam to coś? ^_^
Z moim starym kumplem, widuje się sporadycznie – taki czas
nastał, że logistycznie nam do siebie nie po drodze, ale zawsze, kiedy tylko
mogę staram się z nim spotkać lub pogadać. Cenię to, jakim jest człowiekiem,
cenie jego zdanie i to, co dla mnie zrobił, jak bardzo wzbogacił mnie i ile się
dzięki niemu nauczyłem. Nie tylko o świecie, ale i o sobie. Po zdjęciu
brzemienia przyjaźni, nasza relacja wciąż jest dobra – potrafimy bardzo
szczerze i uczciwie porozmawiać, a nawet w trudnej sytuacji poradzić czy
wymienić słowami, które chcielibyśmy by zostały nieujawnione, a nawet
zaryzykowałbym myśl, iż jest lepsza. Zdrowsza.
Ilu macie ZNAJOMYCH na Facebook’u. Ilu z nich widujecie
częściej niż raz na pól roku, z iloma kontaktujecie się częściej niż dwa trzy
razy do roku, albo jak często sami inicjujecie spotkania?
Szanujmy przyjaciół i przyjaźń. Bądźmy wrażliwi na potrzeby
i charakter innych oraz jasno komunikujmy to, co jest dla nas priorytetem.
Zamiast domysłów, rozmowa. Zamiast emocji, fakty. Nie doszukujmy się ukrytych
znaczeń – nie wiemy, to zapytajmy. To nam może ułatwić życie. A na pewno go nie
utrudni – a to dużo.
Powyższe nie jest idealnym oddaniem tego, co chciałbym
przekazać na zewnątrz, a już na pewno nie oddaje natłoku myśli w mojej głowie.
Lubię ludzi, kontakt z nimi, to jak wpływają na mnie i co mi dają oraz
to, co ja mogę dąć im. Jestem ekstrawertykiem i chyba jest mi z tym dobrze, ale
czasem chciałbym mieć kogoś na wyłączność, tylko dla siebie. To jednak nie
możliwe. Część moich potrzeb, delegowałem na swoich przyjaciół – i większość z
nich wie o tym i zgadza się na to. Dzięki nim jest mi łatwiej. Nie mniejsze
wyrazy wdzięczności, należą się całej rzeczy tych, którzy kiedyś w jakiś
okolicznościach skrzyżowali swoja linie życia z moją. Wszyscy, których znam
wzbogacili mnie i mieli wkład w to że jestem dziś taki, jaki jestem. Jedni większy,
inni mniejszy, ale wszyscy jakoś się na całokształt złożyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz